Wiem, że wiele osoób ma dość po dzisiejszych wydarzeniach, ale chciałam jeszcze coś od siebie powiedzieć bo mi przykro bardzo po śmierci kotki. Mam wrażenie, że wszyscy spychają odpowiedzialność za to co się stało albo na naturę albo na inne okoliczności. Ja mam inaczej, czuję się winna, że doszło do takiej sytuacji, może bardziej dlatego, że to ja je wyjmowalam z altanki i pakowalam do kontenera. Moim zdaniem nie jest to raczej wirus z Bielan, gdyby tak bylo to w połaczeniu z ogromnym stresem z łapanki a potem bliskiego kontaktu z różnymi ludzmi i nowym miejscem znacznie szybciej by się rozwinął. Moim zdaniem zawalił czlowiek, w tym i ja. Mowiłam już Tweety, że małe kocieta nie powinny trafiać na Wilopole. Mają za małą odporność, żeby walczyć z wirusami, ktore sa obecne na miejscu i które my przynosimy .Do konca nie można sprawdzic czy któryś jadł i ile. Jak się zachwowuje, czy jest bardziej osowialy. Taką opiekę może mu zapewnić tylko dom tymczasowy i trzeba robić wszystko aby tak właśnie było. Nie mam doświadczenia fundacyjnego. Dotąd ratowalam kociaki na własną rękę i na kilkadziesiat kotów, które przeszly przez mój dom odszedł tylko jeden po nieudanej adopcji. Tak pewnie było bo wszystkie były pod kontrolą jednej osoby nienarażonej na inne kocie zarazki. Myślę, że dla kociat to jedyna opcja.
Sytuacja przypomina teraz niestety trochę schroniskowe życie. Z taką ilością kotów trudno żeby było inaczej. Na szczęście my wkładamy maksymalny wysiłek aby ratować do samego końca, czym jak wiemy nasze schronisko poszczycić się nie może. Mimo to kociaki odchodzą a my zyjemy w strachu o kolejne.
Nie mam gotowego rozwiązania na ten problem w sytuacji gdy tyle kotów jest pod opieką AFN. To taki temat do przemyślenia na jutro.
Wiem, że to bez sensu, ale ciągle nie mogę się pozbyć mysli, że gdyby nie ja to wszystkie kociaki mialyby szansę, Audrey też...

