No i po sielance, wczoraj miałam mocno intensywny dzień, a że oczywiście zaspałam potężnie (wirus), to wyleciałam z domu nie ścieląc łóżka, bo koty słodko dosypiały.
No i jak wróciłam, późno dość, zadymiona ogniskowo, zmachana przez stado pewnych uroczych szczeniąt i szczęśliwa, bo się Fiordowi trafił dom jeden na milion, chciałam paść w piernaty, myśląc nawet, że to nieścielenie to nie taki głupi pomysł był i co?
Oczywiście nalane

.
Nie wiem kto, nie wiem dlaczego, nalane. Ehhh.
Z rzeczy chyba pozytywnych, wczoraj, metodą na słodką idiotkę, chyba udało się pozbyć wrednego ochroniarza co tępił koneserowe koty. Dziś idiotka wróciła

. Znowu z lekka spóźniona wyleciałam z domu na uczelnię i zonk. MOje auto zablokowane z obu stron innymi, na amen, po kilkanaście centymetrów z każdej strony i pod górkę z korzeni.
Spróbowałam, ale wymiękłam. Poszłam do sąsiadki poprosić, żeby swoje przestawiła - córka wyszła z kluczykami i bez telefonu.
Sąsiadka wyszła mi pomagać, obie wymiękłyśmy.
Postanowiłam poszukać właścicieli tego drugiego auta. W tym momencie zaparkował obok samochód jakiś młody wyżelowany koleś, wysiadł z auta i rzucił radośnie: wyjechać ci?
Powiedziałam: poproszę, ale szczerze mówiąc widziałam moje auto z otartymi wszystkimi bokami oczami duszy mej.
No a koleś wsiadł i po prostu wyjechał
Podłamałam się nieco, bo ja naprawdę nieźle jeżdzę, no i dziękując powiedziałam coś w stylu, że kurna, se możemy walczyć o równouprawnienie, ale jeżdżą lepiej od nas. Na szczęście pan nie musiał podbudowywać sobie ego i się przyznał, że jeździł autobusami i ciężarówkami, więc zawodowiec mnie pokonał, nie statystyczny kierowca.
Ale roważam kurs jazdy w ekstremalnych warunkach. A co.

Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.