Dostrzegam, jeśli to do mnie było. nie za chwilę tylko w drugiej połowie czerwca a Lesko w pierwszy weekend lipca.
Dora, ciężki temat - leczenia jeśli w ogóle to ad mortem.
A wkaczyłam się na ulotkarzy. Jest przy drzwiach wejściowych specjalna "klateczka" na ulotki. Słysze tłucze sie ktoś skrzynkami pocztowymi. Patrzę - dziecko ulotki wkłada. Wyszłam, mówie mu ze jest tam przy drzwiach pojemnik i jemu szybciej i nam prościej bo kto chce to sobie weźmie. Nie, jemu szef kazał do skrzynek pocztowych. NO, ok, z dzieckiem się kłócić nie będę, ale spytałam o namiar na szefa. Jest w ulotce. Ok. Zadzwoniłam. Przedstawiłam się, pan nie raczył. OK. Mówię mu że mamy przy drzwiach specjalnie zamontowany pojemnik na ulotki zeby ich nie dostawać do skrzynek a on mi na to że ma umowę ze spółdzielnią i pocztą i jego ulotki mają być w skrzynkach. Ulotki... Szmata kredowego papieru jak 4 strony Wyborczej, śmierdzi mi w całym domu. Mówię więc jeszcze grzecznie facetowi ze ja nie chcę być zmuszana do wyjmowania ze swojej skrzynki kilogramów makulatury tygodniowo, że nie interesują mnie przedwyborcze rewelacje i drobne ogłoszenia, że ja tego po prostu sobie w swojej skrzynce nie życzę bo jest to skrzynka - jak sama nazwa wskazuje na listy. A on mi na to żebym sobie dom wybudowała i wtedy będę mogła decydować co chcę a czego nie chcę. Normalnie mnie zaskoczył. Powiedziałam tylko grzecznie że ubogim rozumom chamstwo argumentem się staje, że miły jest jak ból zęba i miłego weekendu życzyłam... Wzięłam marker, napisałam na swojej skrzynce "proszę nie wrzucać ulotek" i czekam. Jak mi znowu nawrzucają, zaniosę do spółdzielni cały urobek - skoro podpisali tak ochoczo umowę to niech sobie wezmą.





