Ja pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałam w ogóle od weta hasło: białaczka, to było przy Zuli. Zula wyglądała, jak kupka nieszczęścia, dorosła kocica, ważyła 1,8 kg, miała grzyba, urwane uszko, w drugim taki stan zapalny, ze uszko od wewnątrz było pokryte skorupą ok. 1 mm, bródka cała spuchnięta.
No i wetka tak na oko, radośnie orzekła, ze Zula wygląda na kota z białaczką i długo nie pożyje

Gdybym się nie uparła, to nawet by nie zrobiła testu na białaczke
Zula oczywiście białaczki nie miała.
Potem przy Płaczusiu było inaczej, to ja chciałam zrobić mu pakiet testów, no i wyszedł plus. Wtedy byłam w szoku totalnym, ale dzięki pomocy Galli, szybko zaczęliśmy działać z leczeniem.
Szczerze mówiąc najbardziej przybił mnie wynik Melci. Przy Glusiu wiadomo,ze też się nie ucieszyłam, ale przy Meli się rozkleiłam zupełnie. Chyba dlatego, ze ona była taka malutka, chudziutka, miałam wrażenie, ze ona jest taka krucha. Wiadomo, że to często są pozory, ale jednak Gluś to duży kocur, jakos inaczej sie patrzy.
No i tak to jest, jak kot choruje, to człowiek musi się dokształcić w temacie
I wiadomo, jak walczyć z paskudztwem.
A przypomniało mi się, ze chce zacząc jeszcze kotom podawać olej z łososia. Bardzo fajnie wpływa na cały organizm (serce, nerki, mózg, układ odpornościowy), tylko na razie orientuje się, który najlepiej kupić, bo musi był tłoczony na zimno i dobrej jakości.