wczoraj przeżyłam horror z Adelcią, w sumie wynikający z własnej głupoty. Ponieważ żal mi jej, ze ciągle zamknięta, postanowiłam założyć jej szeleczki i posiedzieć z nia w ogródku, który jest przy naszym bloku.
Pierwsze minuty były bardzo sympatyczne, Adelka grzecznie siedziała na rękach obserwując przyrodę. Wpewnym momencie postanowiła się przejść. Szeleczki i smycz były założone. Zrobiła kilka kroków po trawie i popatrzyła w moja stronę - nagle przeraziło ją to, że jestem taka duża, mimo, że na rękach się nie boi i zaczęła uciekać. Ponieważ szelki blokowały ucieczkę, jeszcze bardziej wpadła w przerażenie, zaczęła się miotać i pięknie uwolniła się z szelek. Nawet się nie oglądnęłam, jak była na trawniku poza ogródkiem. Serce mi prawie wyskoczyło z nerwów, że ucieknie bo to dziczek trochę. Adelka jednak bardzo mnie zaskoczyła. Połozyła się w trawie kilka metrów od ogródka i zaczęła żałośnie miauczeć. Była przestraszona


Razem z mężem, na czworakach podpełźliśmy do niej, z mięskiem na wabia i bez problemów dała się wziać na ręce. trwało to wszystko ok 10 min i modliłam się zeby jakis pies nie przyszedł i żeby nie uciekła gdzieś dalej.

W domku zjadła mięsko i nawet pobawiła się przy drapaczku. Taka to Adelcia niedobra. Mnie zaczęła z nerwów boleć głowa.