Jak nie sraczka, to przemarsz wojska...
sił już brak do tych kociastych.
Odebrałam wczoraj Kesi od CC po naprawieniu przepukliny, wyniki krwi ok, kot żywy, nadal w gustownym kubraku, milutka z niej dziewuszka.
Dziś rano łapka, w której był welflon spuchnięta jak bania, kicia na nią nie staje, łapka boli, kot syczy...
Telefoniczna konsultacja z CC - tak może być po welflonie, dostałam zastrzyk na wynos na rozpędzenie opuchlizny.
Pojechałam z tym zastrzykiem do hoteliku, z duszą na ramieniu, bo zastrzyki, owszem, robię ale jak mi ktoś kota przytrzyma... a tym razem samiutka byłam

ale sie udało, obyło się bez strat w ludziach i kotach

. Kesi dopiero na sam koniec piuknęła, ze jej się nie podoba

Do jutra wg słów Ani opuchlizna powinna się zminiejszyć. Szczęśliwie kilta je jak smok i katarek już prawie w odstawce.
India już praktycznie zdrowa, za to żeby nie było smutno chapała wczoraj Wiedźmę w palec przy podawaniu immunodolu.
Portos nadal bez zmian, jest na sterydzie, prawie nie smarka, zaczyna grymasić przy jedzeniu. ok 25 maja ma mieć kolejne badania krwi. Jakoś przestałam wierzyć w tego FIPa, może to moje życzenie ale on na śmiertelnie chorego nie wygląda.
A miało być tak pieknie... dzike kotki po sterylkach, tydzień, sioo na podwórko i następne panny, które już nie urodzą niechcianych kociaków...
Życie nam niestety to "pięknie" mocno zweryfikowało...