W lutym kupiliśmy w hodowli kota rasy Cornish Rex, jako rocznego, zdrowego kota.
Od hodowcy otrzymaliśmy książeczkę zdrowia oraz adres do polecanej Pani weterynarz, która prowadziła miot od początku i miała jego kartę.
Z pierwszą wizytą czekaliśmy 2 tygodnie, aby kotek się zaklimatyzował w nowym domu i nie miał dodatkowych stresów. po 12 dniach udaliśmy się do wspomnianej Pani weterynarz, która uznała, że kot ma brudne uszy, zaropiałe oczki i trądzik na ogonie.
Uszy wyczyściła i kazała obserwować, do oczu dała krople.
Uszy bardzo szybko znowu zarosły brudem - Pani doktor kazała nam przyjechać, wyczyściła uszy aplikując jakiś lek do każdego z nich + podała lek na świerzb na kark. Jednocześnie dała nam preparat do mycia ogona z trądzikiem + podczas kąpieli kazała wyciskać czarne, bardzo duże wągry.
Przy kontrolnej wizycie (uszy wciąż brudne) od razu przyznałam się pani doktor, że ogon myłam ale bez wyciskania - nie miałam sumienia męczyć zwierzęcia, ale poprawy brak.
Pani doktor skierowała nas na bakteriologię wymazu z uszu i pobrała zeskrobiny z ogona na mykologię.
Okazało się, że w uszkach jest Enterococcus faecalis, na co dostaniemy kropelki do uszuków (zgodne z antybiogramem), a z ogona wyhodowali dermatofita Trichophyton mentagrophytes.
Jestem załamana - kot jest u nas dopiero 3,5 miesiąca, a objawy tych chorób miał już przy pierwszej wizycie u lekarza!
Zgłosiłam to do hodowcy, od którego kupiłam kota - wypiera się tego, że kot był chory.
Przecież grzybicy nie można tak złapać! Od kiedy kot jest u nas nie miał kontaktu z innym zwierzęciem, nie wychodzi z domu, a "taki" ogon miał od samego początku.
Jesteśmy załamani - kazano nam wygotować pościele, dezynfekować mieszkanie - podobno formy przetrwalnikowe tej grzybicy utrzymują się kilka lat! Do tego zakazano nam spać z kotem, tulić się itp.
Dzisiaj, gdy udałam się na popołudniową drzemkę i nie wpuściłam kotka do sypialni - tak płakał pod drzwiami, że musiałam wstać i się z nim pobawić, nigdy wcześniej go nie izolowaliśmy i kot musi przeżywać szok i odrzucenie.
Kontaktowałam się już z innym weterynarzem - na tę grzybicę poleca szczepionkę, za kolejne 300 zł. A przecież kupiłam zdrowego kota z hodowli! A wydatki na jego choroby przekroczyły już cenę, jaką za niego zapłaciłam! I choć nie o pieniądze mi chodzi - bo kocham naszego Korniszonka niezmiernie - nie wiem co o tym wszystkim myśleć i co robić.
Pomóżcie, poradźcie, będę wdzięczna za jakiekolwiek wsparcie.