Dzięki Kochane Dziewczynki

Wasze ciepłe myśli się przydały
Funia nas nie opuści
Nikt już nie mówi o jej wyjeździe z domu, najwyżej Panowie stwierdzają, że jest świrniętym kotem.. Myślę, że Chłopcy chcieliby się z nią zaprzyjaźnić, ale ona ucieka na ich widok/obecność. Kiedy się poruszają. Czyli chyba za późno.. Trudno. Choć - z drugiej strony - przecież przebywa w pokojach gdzie siedzą, czy nawet.. śpi z Michałem w łóżku. Przedwczoraj bardzo wzruszył mnie widok czterech kotów śpiących z moim Synkiem w łóżku, piąta kota, Maja, była też w pobliżu, na fotelu. Oczywiście, kiedy odeszłam od komputera, który stoi w jego pokoju, Funia poszła za mną. Bo Funia jest tam gdzie ja.. Na każdym miejscu i o każdej dobie, wszędzie i zawsze.. Jak u wieszcza..

Jest jak sprężynka i pantera za jednym zamachem, szybka jak błyskawica i skacze jak małpka, przez koty, przez/na meble, wszędzie

Rozkłada przede mną brzusio do miziania, ale jednocześnie "obrabia" mi palce gryząc czasem dotkliwie i drapiąc (nie daje sobie obciąć pazurów

, u weta bez problemu, bo jest okropnie wystraszona).. Ale kiedy syknę ostrzegawczo, chowa swoją broń. Wiem, że miętosi się ze mną z miłości, że nie chce mi zrobić krzywdy. Tak jak ja jej, taka to nasza współpraca
No i jest prześliczną dziewczyną o cudnej, czarnej jak węgiel, błyszczącej jak po brylantynie sierści, bielusieńkich dodatkach i różowym nosku z czarną plamką.. Pod głaszczącą dłonią to cudo mruczy jak najęte..
No a teraz spowiedź..
Zgrzeszyłam zaniedbaniem..
Zgrzeszyłam nieodpowiedzialnością..
Moja wina, bardzo wielka wina..
W czwartkowy wieczór, ok. 21 wnosiłam do domu skrzynkę z jakimiś spożywczymi produktami. Na klatce było ciemno, skrzynka była oparta o mój brzuch i ścianę podczas otwierania drzwi wejściowych i dokumentnie zasłoniła mi widok pod nogami. A moje koty, jak już kiedyś Wam pisałam, bawią się w wychodzenie na klatkę schodową, kiedy my wchodzimy do domu. I tym razem tak było. Z ciemnej klatki schodowej zgarnęłam do domu Miszkę siedzącego na oknie na półpiętrze poniżej, ale - idiotka - nie sprawdziłam czy Gofer nie wyszedł. Bo głównie oni dwaj są amatorami wycieczek, w tym Goofi zwykle biegnie na górę.. Pozostałe koty też czasem wychodzą na klatkę, ale raczej nie dalej niż metr od drzwi. Nie sprawdziłam czy mam pełne stado w domu, zamknęłam drzwi i zajęłam się życiem. Wieczorem dziwiło mnie, że Gofer nie pojawia się, ale ponieważ nasz Misiek jest wiecznie zaspany, pomyślałam, że gdzieś się zakopał. Rano, kiedy nie pojawił się na śniadaniu, już wiedziałam, że jest źle. Wykluczyłam nagły zgon gdzieś w szafie i wyskoczenie przez okno. Pozostało mi jego wyjście na klatkę i świadomość, że ktoś mógł go do siebie zabrać lub wypuścić na zewnątrz. Natychmiast wywiesiłam ogłoszenie, że rudy wyszedł z domu i go szukam. Kiedy byłam w pracy (musiałam iść, bo ostatnio tak dużo mnie nie było, że może groziłoby to buntem dyrekcji

), Synowie sprawdzili sąsiadów. Goferka u nich nie było. Jedna z sąsiadek przyszła do nas po południu i powiedziała, że widziała poprzedniego dnia o 21 rudego kotka przycupniętego przy klatce.
W pracy mnie być nie powinno tego dnia. I tak mnie nie było właściwie.. Płakałam i byłam nieprzytomna. Dzwoniłam do znajomych karmicielek (od jednej usłyszałam, że przecież mam tyle innych kotów, że jeden nie ma znaczenia..

) i myślałam tylko o jednym temacie. Zrobiłam ponad 50 kolorowych ogłoszeń, opakowałam każde w plastikową koszulkę, kupiłam transparentne plastry i byłam gotowa do działania. Jeszcze w pracy przesłałam Genowefie (kochana jesteś!) ogłoszenie i zanim sama zaczęłam rozwieszać, ona już powiesiła swoje. Druga ursusianka, Monika794 (dzięki kochana Dziewczyno!!!!) też obeszła ursusowskie kąty.. Kiedy znalazłam się po pracy pod domem, obeszłam kiciając okoliczne krzaki i dom, a na podwórku spotkałam Genowefę biegającą po krzakach. Bawiące się dziewczynki powiedziały, że widziały jakiegoś rudaska w okolicach pobliskiej szkoły. Genowefa sforsowała ogrodzenie i przekopywała szkolne krzaki (sama je kiedyś sadziłam). Nagły krzyk, że jest rudy kot podniósł mi ciśnienie, zawezwałam z domu Synów z kontenerem, po czym okazało się, że rudy nie jest nasz i poza tym uciekł, a Synkowie wprawdzie przyszli, ale bez kontenera. Połazili też po krzakach, nikogo interesującego nie znajdując, a ponieważ był hałas żyjącego miasta, a w ich żołądkach głód, stwierdziliśmy, że najemy się i później wrócimy szukać i rozwieszać ogłoszenia, bo może będzie cichsza = dogodniejsza pora. Marcin przebiegał się po przydomowych krzakach, a my z Michałem i jego dziewczyną (rudą) Agnieszką czekaliśmy przed klatką na Marcina z kluczami. Marcin akurat do nas dochodził, kiedy nagle Agnieszka patrząc w krzaki krzyknęła: rudy!!! i jednocześnie usłyszeliśmy miauknięcie kota i rude ciałko wyłoniło się z liści maków tuż u naszych nóg.. Miał zadowoloną gębę.. Nie będę Wam mówiła co czuliśmy. Michał go chwycił w ramiona, ja wycałowałam i popłakałam się znowu, wszyscy się śmialiśmy miętosząc gada, a sam Gofer niesiony mruczał aż do drzwi domu.. A nigdy ani nie mruczy, ani nie miauczy.. Później już nie miał tradycyjnie dla nas czasu

W domu uzupełniłam procedury: wykochałam go ponownie, sprawdziłam czy to on na pewno (ma na uchu brodawkę z bielszymi włoskami) i dopiero wtedy powiedziałam głośno co o nim i jego przodkach myślę. Ale tak naprawdę to była tylko moja wielka wina....
Skończyło się dobrze, ale mam nauczkę..