villemo jakaż ona jest cudna .
Wróciłam ciut wcześniej ,Grześ miał dziś gościa z pracy ,koleżanka ,niby niekontaktowy ale jak ją zobaczył szeroki uśmiech rozszedł się po jego twarzy ,taki radosny ..tak mi tego brakuje
potem Bartek z Alkiem i też radość ogromna ,do mnie już tak się nie uśmiecha ,ja jestem ta co ciągle męczy ,klepie ,naciera,sadza ,podciąga ,poprawia ,zmusza do jedzenia i picia i jeszcze zostałam kłamczuchą ...bo kantuje na łyżkach zupy.
ale to wszystko nie istotne....
ma bardzo spuchniętą rękę ...lewą ,po prostu balon ,mówią ze to całkiem siada krążenie ,ja zawsze widziałam na nogach a u niego ta ręka taka okropna
druga też zaczyna puchnąć...
ten czas biegnie tak nieubłaganie ,jak go zatrzymać....
nie cieszy wnusia ,nic a nic i przepraszam że tak piszę...ale ja tak nie chcę
wszystko się we mnie buntuje
a nic poradzić nie mogę
villemo on pilnuje tego koca ,bo to JEGO
zresztą ma swoją ulubioną pościel ,tą mięciutką ,polarową,poduszkę ,materac ,jaśka ...tyle mogę czyli nic
u Grzesia w rodzinie wszyscy długowieczni ,nikt na raka nie chorował
w mojej rodzinie tak...chociaż wszyscy po 60 r. życia zaczeli chorować.
jadąc do Sródborowa ,w miejscu gdzie kończy się Józefów a zaczyna Otwock na działce zobaczyłam kilkadziesiąt psów .....nawet w takiej chwili przeżyłam szok......małe ,pewnie kundelki ale w ilości niesamowitej...
wracając biegał jeden ,resztę chyba zamknęli
jutro do banku ,opłaty porobić.
zadzwonić do ZUS
ugotować zupkę dla Grzesia.
kisielek
dziś zjadł troszkę budyniu.
i jak zwykle bardzo wam dziękuje że jesteście ,że mogę przyjśc do domu i się z lekka otworzyć
