żyjemy jeszcze... z lekkimi oparzeniami od słońca na nogach... ale żyjemy... znaczy oparzenia mam ja... o lekko zjaranym dekolcie nie wspominam... a wszystko to zawdzięczam kajakarstwu... młody miał wczoraj zawody - zaczął trenować kajakarstwo... zdobył brązowy medal w czwórce na dystansie 500m, a ja siedząc cały dzień na słońcu dorobiłam się czerwieni w w/wym. miejscach... footra wogóle nie raczą mnie pożałować ani trochę... Tiris nie ma

... nareszcie jej osobiste footra nie głodują...

...
drzwi do łazienki otwarte... Kasia nie bardzo ma ochotę wychodzić, chociaż interesuje się tym co poza łazienką i coraz bliżej drzwi siedzi... Bolek zapuszcza się poza terytorium łazienki, ale nawołuje cały czas i jak mnie zobaczy, to gaduli do mnie i opowiada o wszystkim...
właśnie Hesia nawrzeszczała na Teklę... oczywiście od razu w miejscu hałasu pojawił się Bazyl i Rata, ale nie wtrącali się do wymiany zdań między pannami... a wyrazki leciały bardzo soczyste i siarczyste... nerwowa atmosfera, bo kolacji nie było niestety... jaśnie państwo kocie wybrzydza na animondę carny... nie pasuje im, wolą bozitę... to będą głodne łazić...
teraz z kolei Spacjol nawrzucał Bazylkowi z wysokości moich kolan, a wcześniej warczał na rudego ze schodów na antresolę...
w pokoju białaczkowców wszystko w najlepszym porządku w kwestii akceptacji... Szarlocia uwielbia zabawy ogonem, zarówno ogonem Omara jak i Żurawinki... jak wchodzę do nich, to na powitanie przybiega cała trójka... Omar kulał dziś na prawą tylną łapkę, więc jutro wizyta u weta go czeka... do weta zabieram jutro także pannę sterylkową na zdjęcie szwów... miałam jutro jechać po następne Kutniaki, ale opóźni się to do nastęnego tygodnia... jutro odpoczywam nareszcie... o ile do jutra nie zabiję się o Puśkę włążącą pod nogi namiętnie i stale...