Nie chce mi się pisać, jest zbyt ciężko.
Ale tyle osób było z nami...
Po wizycie u weta było ok, Mysia pospała spokojnie, troszkę zjadła, Oddychała nie najgorzej.
A potem... to stało się nagle

. Nagle zerwała się, chciała gdzieś pędzić, zaczęła źle oddychać, w lecznicy byłyśmy dosłownie maksimum w 5 minut - to blisko, a postój mam tuż obok. Niestety - za późno, ona chyba zgasła już w momencie jak wychodziłam z domu
kotiko, nie wiem, co masz na myśli pisząc, że starasz się zrozumieć. Tu się nic nie da zrozumieć. Jak zrozumieć smierć, no jak? Można tylko przyjąć że jest. I wierzyć, że nie jest końcem.
Mysiu....