Wczoraj Daniel z Ciocią (hura udało się z Ciocią pojechać) pojechali do weterynarza. Kocica znów nie jadła, nie załatwiała się, wymiotowała na początek wielką kulą kłaków a potem żółcią - zaczęło się od przedwczoraj. Z badania moczu, które zrobiono przy okazji poprzedniej wizyty u weta, wynikało, że ma za duży poziom cukru. A jako, że w stresie poziom cukru się zwiększa (o ile nic nie przekręciłam) to weterynarz wczoraj chciał zbadać krew konkretnie na cukier, żeby sprawdzić jaki ma teraz jego poziom. No i zaczęło się... Zawinięcie w dwa ręczniki nie pomogło, kotka ugryzła mojego męża, podrapała wetów, zwiała do kąta, musieli ją łapać w siatkę. Żeby ją zbadać dostała narkozę, która wcale nie zaczęła działać po ustawowym czasie, kocica nadal była przytomna, więc dostałą drugą dawkę. Biedna mała

Dopiero wtedy pobrano krew, i okazało się, że ma zatkany odbyt (przez kłaki chyba?) Odetkał ją lekarz. Dostała antybiotyk. Dostała środek na wybudzenie. Dwie godziny się z nią lekarz męczył. Za dwa tygodnie mamy iść na kolejną wizytę na kontrolę i chyba kolejny antybiotyk. Operacji żadnej w najbliższym czasie z oczywistych względów mieć nie będzie. Raz, ze znowu się osłabiła (choć nie aż trak strasznie jak poprzednio, co widać po masakrze jaką urządziła w samoobronie), drugi raz, że nie może dostać narkozy w najbliższym czasie ponownie. Tak więc pieniądze z bazarków owszem, przydały się i jeszcze się przydadzą, aczkolwiek na razie na doraźnie bieżące potrzeby związane z Kicią - wczoraj poszło 88 zł.
Przepraszam, jeśli moja relacja ma jakieś nieścisłości, ale mnie tam nie było wczoraj u weta, a mąż i ciotka byli tak zmęczeni, że mogli mi dokłądnie nie opowiedziec jakie środki kicia dostała i dlaczego w sumie.