Otóż wszystko zaczęło się od tego,że jako psiarze z domu, ja i mój mąż postanowiliśmy wobec kocącej się czarnej kotki, że gdy urodzi jej się rudy kocur to zostaje z nami.
No i się urodziły...czarny z białymi skarpetami, szara kotka z białymi skarpetami no i ostatni- klasyczny buras poza tym,że miał rudy trójkąt od oczu po nos:) Mama już przy nim sobie nie poradziła, więc własnoręcznie odcinałam mu pępowinkę wisząc z przyjaciółką- ratownikiem medycznym na telefonie. I tak już jest z nami od 18 listopada 2006r

Około rok temu zaczęliśmy zastanawiać się nad wzięciem mu i nam towarzysza...ale założenie było "nic na siłę"...aż pewnego sobotniego poranka (2 tygodnie temu) natrafiłam na Rudzika aka Franciszka (teraz ostatecznie Merkata:) ) (ogłoszenie tutejszej iskry, a wątek adopcyjny stąd http://forum.miau.pl/viewtopic.php?p=4127399#4127399) , który przebywał w DT i szukał sobie miejsca na stałe. Tak w poniedziałek późnym wieczorem trafił już do nas.
Pierwsza noc i dzień- mocno furczące i bardzo głośnie jeśli chodzi o kontakty Rudy (senior) vs Merkat (junior). We wtorek wieczorem zdecydowaliśmy się wykąpać oba koty (miały manię przesiadywania w kuwecie podczas pierwszej nocy). O dziwo maluch był szalenie grzeczny. Obyło się bez ubytków skórnych na rękach moich czy małżonka.
Problemy ze wzajemną akceptacją u nich minęły natomiast jak ręką odjął i koty poszły razem ze sobą i razem z nami spać

Kolejny dni były już mocno zabawowe i kumplowskie...i tak aż do niedzieli kiedy to Rudy znów zaczął syczeć na Merkata, ale tak, na "odczep się"...po obserwacji odkryliśmy,że mokre plamki które zostawiał pod sobą cały dzień, to nie była woda przenoszona z miski na łapach, a ślina, która coraz intensywniej leciała mu z pyszczka. Skojarzyliśmy z tym jego osowiałość tego dnia i pognaliśmy do weterynarza.
Miał wysoką gorączkę, ponadto nadżerki w pysku. Wet stwierdził,że to koci katar, którym musiał się zarazić od swojego kumpla. Kumpel jednak nie przejawiał żadnych objawów (do wtorku:/). Jutro idziemy na ostatni zastrzyk z antybiotyku. Ślinotok po wczorajszym i dzisiejszym pędzlowaniu Dentoseptem powoli zaczyna ustępować (i tak cała tapicerka w domu już do prania


Merkat natomiast choruje łagodnie. Pierwszego dnia tylko miał lekką gorączkę i zaczęły mu się nadżerki, ale nie bolesne i w dodatku powoli już schodzą. Też ma antybiotyk i tak do niedzieli, a w poniedziałek idziemy na kontrolę.
Cieszy mnie fakt,że już dziś są troszkę żywsze i wraca im pomału apetyt.
Się rozpisałam, a to tylko wstęp:) Postaram się wspomnieć co jakiś czas co tam u nas słychać

Rudy:


Merkat:

