Sali jest koteczką która od razu wpadła mi w oko. Od początku widziałam w niej kochaną koteczkę, która była panicznie wystraszona nowymi zajściami. Myślę, że kiedyś było jej ciepło w pupcię, miała pełną miseczkę jedzenia i wszystko było dla niej. [takie są moje przypuszczenia]
Jednak los okazał się być dla niej okrutny /może nie los - TYLKO CZŁOWIEK/. Nie wiadomo dlaczego, ale trafiła do schroniska i nagle okazało się że oprócz niej jest dużo innych kotków. Nagle stało się zimno, brakło miseczki pełnej jedzenia, świeżej wody do picia, czystego miejsca do załatwienia się. Sali się przeraziła nowym otoczeniem i nową sytuacją. WOLAŁA JUŻ UMRZEĆ. Stała się agresywna /to była jej jedyna obrona przed nową sytuacją/. Jakieś paskudztwo {choroba} schroniskowe się do niej dobrało.
Pewnego dnia Sali trafiła do Nas. Była potwornie przerażoną i wylęknioną kotką. Broniła się przed "złym człowiekiem". W końcu człowiek ją skrzywdził!!! Krzyczała, buczał, gryzła i jej się udało znięchęcić wszystkich do siebie. Za wyjątkiem mnie. Czułam, że tak naprawdę to ni jest Sali. Sali jest inna. Sali nie jest zła, jest poprostu spragniona miłości. Próbowałam ją głaskać - a ona mnie biła. Rozchorowała się i trzeba było podawać leki. Sali dzielnie tolerowała mnie i to co wokół niej chciałam zrobić. Pewnego dnia dała mi się dotknąć. Po czym ugryzła. I tak pomału zaczęłyśmy wspólną drogę. Proces oswajania Sali zajął mi 2 miesiące. Dopiero po 2 tygodniach dała mi się pierwszy raz dotknąć. Ale dała.... Z czasem sekundowe dotyki przerodziły się w głaskanie. Następnie mogłam wziąść ją na ręce. Bardzo się przez ten czas polubiłyśmy. Ale to była tylko więź moja z Sali. Resztę ekipy nie lubiła. Biła, krzyczała, drapała. Jednak przekonała się że i dziewczyny są w porządku. Nikt jej nie chciał skrzywdzić. Przynosiły jej wołowinkę {niegdys dała by się za nią zabić}. Zyskała i do nich zaufanie. Ale SALI była dalej moja.
Pewnego dnia Marta mi oświadczyła że jest tymczas dla Salinki. Byłam w szoku. Nie przypuszczałam, że ktoś zechce zaryzykować i się odważy. Marta mi mówi, że Korciaczki z forum. Decyzja - jasne niech jedzie. Zwłaszcza że doświadczenie z dziczkami jest. Najbardziej mnie przekonała ewentualność zostania na stałe. Gdyby tfuuu......
Nadszedł dzień wyprowadzki Sali z kociarni. Mieszane uczucia. Niby radość, że tymczas, a z drugiej strony żal, płacz. Przecież Nas łączy taka więź. To ja ją chciałam wyadoptować. Wynagrodzić jej to że mi zaufała. Ale....może w ten sposób dam jej szansę. No i sie stało. Zawieźliśmy Salinkę do Korciaczków. Na miejscu okazało się że dziewczyny są fantastyczne, cała rodzina jest super. Warunki dla Sali wspaniałe. Idealne, wymarzony dom. Jeszcze ta wysterylizowana świnka

Same superlatywy. Mogłam Sali ze spokojnym sumieniem zostawić tylko u Korciaczków. Sali po wyjściu z transporterka zachowywała się jakby tam całe życie mieszkała. Byłam szczęśliwa, a zarazem wiedziałam że prawdopodobnie nasza wspólna droga się właśnie rozchodzi. TO BARDZO BOLAŁO.
Sali dzięki dziewczynkom pokazała swoją prawdziwą naturę. Otworzyła się, pokazała że chce i potrafi kochać. Stała się dzięki Wam dziewczynki prawdziwą Damą. /piszę to i ryczę.....................
Jutro Sali jedzie do nowego domku. Wierzę w to że Korciaczki zrobiły szczegółowe przesłuchanie i wiedzą który z domków będzie najlepszy dla Salusi.
CHCE MI SIĘ PŁAKAĆ. Sali zostanie na zawsze w mej pamięci. I jestem z Sali i Was dziewczyny dumna, że i Sali, i Wy dotrwałyście do tej pięknej chwili.
JUTRO SALI JEDZIE - PISZĘ TO WSZYSTKO ABY WSZYSCY PAMIĘTALI O TYM ŻE
NIKT NIE MA PRAWA ZŁAMAĆ SERDUSZKA SALI
Już raz to zrobiono. Sali tego drugi raz by nie przeżyła.
A ja po prostu kocham Sali.
TRZYMAM KCIUKASY I JESTEM Z WAMI DUCHEM PRZY JUTRZEJSZEJ ADOPCJI.
UCAŁUJCIE SALCIĘ ODEMNIE.