» Nie mar 08, 2009 17:40
Po domu snują się głodne koty, za oknem siedzi głodny mój ukochany dzikus...
a ja nie mogę nic zrobić, tylko chcę wylewać łzy i żale
Misiaczek umarł spokojnie,
po prostu leżał i jeszcze oddychał, a chwilę potem przestał
z dziury po kroplówce wylała się woda i aminokwasy,
a z pysia zielona ciecz
leży na biurku, Tygrysia przyszła go pożegnać
Jeszcze wczoraj za mną biegał, gdzie ja tam i on,
w nocy spał spokojnie, ze mną, pod wspólną kołdrą,
lubił ze mną spać.
Wtulał się pomiędzy rękę a mój bok, i tak przez całe noce.
Było mu ciepło, a półśpiąc chroniłam przed zdeptaniem przez koty
Rano obudził się i chodził po całym łóżku, oczywiście pod kołdrą,
i bawiła się z nim/nim Luna.
Dobudzałam się, gdy czułam jak jego pazurki zahaczały o moją piżamę,
a potem łaskotały mnie po gołych kostkach.
Wiedziałam, że jeśli i śniadania nie zje nic na śniadanie, to jedziemy do lecznicy
No i nic nie zjadł.
Pysio miał zaciśnięte.
Zrobił troszkę siusiu,
qpy nie, nie jadł - nie wydalał
Ale wydał mi się troszeczkę cieplejszy niż zwykle.
Pojechaliśmy. Kolejka, przed nami 4 pieski.
Jedna wetka, koszmarnie powoli wszystko szło.
Po dwóch godzinach przyjechała nasza Pani, przypadkowo, tylko na moment,
ale przyjęła nas.
Obejrzała, jak zwykle potarmosiła, wycisnęła pęcherz z efektem fontannowym.
Zajrzała do pysia - wszytko ok, tylko widziałam trochę blade śluzówki (wczoraj były różowe)
Stwierdziła pogrubione jelito grube (?) - podejrzenie w kierunku zapalenia jelit
Potem zmierzyła temperaturę - 37,7
Malutki cały czas wyrywał się i wrzeszczał.
Duży chłopczyk to i świadomość rozwinięta.
Gdy był malutki to krzyczał dla zasady.
Teraz już wiedział, że robią krzywdę i protestował.
Pani osłuchała go - w prawym płucku szmer.
Misiaczek tak się zdenerwował, że ugryzł (!) mnie w palec.
Był wigotny ze zdenerwowania.
Potem dostał kroplówkę z wody i drugą strzykawę z aminokwasami,
dostał też dwa zastzyki,w tym jeden to antybiotyk
a drugi to nawet nie wiem co.
Gdy po wszystkim został położony na stole na swoim kocyku
nagle stracił władzę w łapkach i zesztywniał,
miałam wrażenie, że na chwilę stracił oddech,
choć wyglądało to też jakby go przymroczyło.
Potem próbował się podnieść i nie mógł, łapki były bezwładne,
tylko przewracał się z boczku na boczek i jęczał.
W domu już nie odzyskał władzy w łapkach,
był chłodny, coraz chłodniejszy.
Rozgrzewałam w rękach, na swoim brzuchu,
zagrzałam w mikrofali jego przytulankę białego pieska,
potem bioenergia.
Rozgrzał się, ale zaczął mieć problemy z oddychaniem.
To już przerabiałam z Maffim.
Wtedy weci mówili, że to zapalenie płuc, ale też pewnie białaczka,
ale ja wiem, że jego problem zaczął się od dwóch koszmarnych stresów,
zbyt potężnych jak dla 5-miesięcznego kociaka
Nie zgadzam się z tą śmiercią, jest niesprawiedliwa,
miał pozostać u mnie na zawsze,
umowa została złamana.
Nigdy więcej żadnych umów.
Z nikim
Misiaczku kochany, uwielbiany, śpij spokojnie.
Jestem z Tobą na zawsze [*]