Bury to kochany, bezproblemowy kot ale Miluś to
podła żmija. Trzy ostatnie dni spędziłam upojnie na pilnowaniu ubikacji a ściślej mówiąc kuwety. Otóż pilnie trzeba oddac jego mocz do analizy. Zakupiłam specjalny żwirek do pobierania moczu, wstawiłam w normalną kuwetę z drewnianym żwirkiem tę mniejszą ze zwirkiem specjalnym i czekam(pilnujac jednocześnie aby Bury nie nasikała w tę konstrukcję). Ale ta żmija postanowiła, że on swojego moczu tak łatwo nie odda do badania. Jak postanowił tak zrobił. W piątek od 6.30 do 18 nie wydalił ani kropelki, pomimo, że co godzinę poiłam go wodą ze strzykawki (pęcherz miał chyba jak balon). Ale Miluś nic. Owszem wchodził do łazienki, popatrzyl na ten żwirek i obojętnie wychodził patrząc na mnie, babke klozetową, z pogardą. Po godz. 18 już mógł spokojnie załatwić sie tak jak chciał bo badania można dostarczać do 18. W sobote, kiedy badania przyjmują do 14 równiez do tej pory nie nasikał, a potem owszem ale na zwykłym żwirku. Zamykałam go w łazience z ta kuweta ale on twardo się trzymał.
Dzisiaj na noc zamknęłam się z nim w gabinecie, gdzie postawiłam tylko wode do picia i kuwetę. Dzielnie wytrzymała żmija do rana i oczywiście nic.
Zaczęłam mieć jakieś mordercze instynkty i zastanawiać się czy mu tego moczu nie wycisnąć jakoś. Widać, że mu się chciało siusiu bo wtedy szybko biegała po mieszkaniu ale do kuwety nie wlazł. Ponieważ w niedzielę można oddać badania tylko do 12 byłam juz naprawdę zrezygnowana aż ty nagle słyszę, że w końcu nastąpiło to cudowne wydarzenie ( o godz 11.59). Widocznie ta przebiegła żmija myślała, ze w niedzielę nie pracuje labolatorium. Jad tej żmijki został prawie na sygnale dowieziony do lecznicy. No i teraz czekam, niech mnie ktoś przekona, że Miluś to milutki kochany kotek a nie żmija, którą sobie wychowałam
