Na razie - tfu tfu tfu - powtórki nie było.
Za to wczoraj było wielka awantura z udziałem wszystkich kotów
Zaczęło się oczywiście od świrusa Narcyza. On - nauczony przykrym doświadczeniem - kiedy wraca z balkonu do domu przez klapkę, nie wejdzie normalnie i nie pójdzie po podłodze (bo na początku Blusia lubiła się na niego gdzieś zaczaić i spuścić mu bęcki), tylko wpada przez klapkę i z rozpędu wskakuje na stół i po stole albo lecąc nad stołem

przeskakuje na drugą stronę i ucieka do przedpokoju. Czasem też z rozpędu skacze w górę na leżankę wiszącą na kaloryferze.
No i wczoraj to właśnie zrobił. Skoczył. Na leżankę. Na śpiącą tam Blusię
Natychmiast zaczęły się wrzaski i kotłowanina, zaczęło latać futro. Wszystkie koty zerwały się ze swoich miejsc. Blusia czmychnęła pod łóżko, Narcyz do drugiego pokoju, po drodze wywołując panikę pozostałych kotów, które zaczęły uciekać (każdy w innym kierunku, im bardziej te kierunki się krzyżują, tym chyba ich zdaniem lepiej

- więc na zasadzie reakcji łańcuchowej płoszyły się jeszcze bardziej).
Na moment zapadła cisza, myślałam, że już po wszystkim. Ale słyszę, że z drugiego pokoju dobiegają nadal jakieś wrzaski i łomoty. Wchodzę tam, Narcyz ogłupiały stoi na środku, a dookoła niego skacze wściekła Rezeda. Straszna, wielka kolubryna z najeżoną sierścią i ogonem jak skunks, warcząca, doskakująca do niego i waląca go łapą. Wyglądała naprawdę groźnie
Jakoś się przemogłam, złapałam ją za kark i wyniosłam stamtąd. Na rękach na szczęście szybko się uspokoiła.
Pierwszy raz się zdarzyło, żeby kogoś zaatakowała.
Ale muszę przyznać, że widok Dzidzi w furii - bezcenny
