No i mam w domu kotka od Camelot (kolejnego

). Kocurek, roboczo nazwany Smolikiem, jest pieknym czarnulkiem, gdzieniegdzie posypanym śniegiem

Ma piękne żółte ogromne oczyska, niesmowicie chude kosteczki i dwie spore, na szczęście zagojone już, rany po, prawdopodobnie, psich zębach. Jest chyba trochę osłabiony, ma biegunkę (daję mu Lakcid i kurczaka z ryżem; jutro, a najdalej we środę pojdziemy do wetka), słaby apetyt, na szczęscie pije wodę. Uwielbia być głaskany, z szybkością rakiety pakuje się na kolana, głównie Adama (świetnie się dogadują chłopaki

), głośno i rozkosznie mruczy w odpowiedzi na pieszczoty, chętnie i często z nami rozmawia

Wydaje mi się, że to nie był domowy kotek; nie bardzo umie się odnaleźć w mieszkaniu - jego ulubionym miejscem, z którego nosa póki co nie wychylił, jest łazienka - większośc czasu tam spi, ożywia się tylko na nasz widok. Straszna bida z niego, ale jest piękny i przekochany
