witajcie,
wyniki patulki sa w granicach normy za wyjatkiem zelaza, ktore jej spadlo, wiec zanim pojdzie na stol wciskamy kotu witaminy z zelazem.
listwy mleczne urosly od ostatniej wizyty (1,5 miesiaca) wiec nalezy sie sprezac, ale patunia malo je i teraz musze ja ekstra przyplilnowac z jedzeniem. dalej dieta nerkowa, choc wyniki tez w granicach normy.
poniewaz z gebusi nadal 'sajgon' i zaczelo podlatywac zapaszkiem wiec dopyszczenie doszedl stomorgyl. zabieg najwczesniej za miesiac.
lapeczka goi sie przyzwoicie, patulka zaczyna sie na niej lekko opierac (czego dotychczas nie robila).
za to w piatek macius urzadzil mi niezly maraton biegowy. otoz w dniu zabiegu usuniecia meskosci, na godzine przed ustalonym terminem chcialam kota zapakowac i wyjsc z domu. nic z tego. kot mial odrebne zdanie w temacie. udalo mi sie go zagonic do pokoju i biegalismy za soba (glownie wokol stolu) prawie przez godzine. jak mi sie juz udalo go ucapic zostalam pogryziona.
w lecznicy pani doktor chciala go zwazyc przed podaniem uspkojacza i narkozy. zwial, gryzac mnie kolejny raz. zaszyl sie pod szafka z lekami w sali operacyjnej. wspolnie z wetem udalo sie go stamtad wywlec. narzucilam na niego kocyk ale tak, zeby dupka wystawala. dostal strzala i poszedl spac.
zabieg przebiegl bez zadnych dodatkowych efektów. macius po otrzymaniu wybudzaczy blyskawicznie doszedl do siebie, w przeciwienstwie do mojej reki, ktora to zaczela sie 'badziewic'.
po powrocie do domu macius sie zdrzemnal godzinke i rozpoczal prawie normalne zycie. a ja zlewalam sie woda utleniona, okladalam rivanolem i smarowalam tribioticiem.
przedwczoraj ganial juz z filipem i duszkiem po chalupie tak, ze musialam lapac przedmioty na stole bo im wyraznie zawadzaly.
a mnie reka wciaz bolala

i boli do dzis, choc juz bakterie beztlenowe i inne ubite, strupki sie tworza. wygladam jak weterean wojny kocio-ludzkiej gdy przeciwko czlowiekowi stanelo milion rozsierdzonych besti futrzatych.
uszkodzony skrzacik