Gwoli wyjaśnienia: Fibi jest yorkiem.
Bywa także nader często szalonym, żarłocznym chomikiem.
Jest ukochaną córeczką mojej najdroższej przyjaciółki Justyny (moja wielka miłość od 23 lat) i mojego najdroższego przyjaciela Damiana (moja wielka miłość od lat 16).
Pękam z dumy, bo ich wyswatałam.
Teraz mam dwoje ukochanych przyjaciół pod jednym dachem, jakie to praktyczne.
W święta miałam w domu tymczasa.
Ukochani przyjaciele pojechali na święta w góry.
Do hotelu, gdzie psów nie przyjmują. Yorków też nie.
A że ukochani przyjaciele są przy okazji wiernymi kotositterami i za każdym razem ofiarnie opiekują się moim stadem jak wyjeżdżam, teraz spłacam trybut.
Więc miałam w domu yorka.
Przewodził całej mojej gromadce. A jest o połowę mniejszy od Oskara...
Jak się okazuje, mały może więcej.
Pięciomiesięczna Fibi uwiodła wszystkie moje koty i czasami jak na nie patrzę to dochodzę do wniosku, że albo ogony myślą, że są psami, albo Fibzzz sądzi, że jest kotem.
Granice zatarły się całkowicie...
Młoda najbardziej przypadła do gustu Oskarowi, bardzo wpadła mu w oko.
Trzymali się razem, ganiali, bawili i spali razem w jednej budzie.
Jak wracałam z Fibą ze spaceru, cała trójca kociastych siedziała rządkiem i sprawdzała czy aby na pewno wróciłyśmy w komplecie. Fibulinda na widok komitetu powitalnego wpadała w euforię. Wszyscy po kolei dostawali buzi bo przecież nikogo pominąć nie wolno.
W kwestii jedzenia:
"Kocie żarcie jest zajebiste !" - podpisano Fiba
"Ta karma dla yorków jest pierwszorzędna ! Dla szanującego się kota." - podpisano T&L&O
Całe towarzystwo bardzo lubiło bawić się w berka. Wyglądało to tak, że przodem sadzi rozmazany york, a za nim z łomotem lecą kotowate. Całość robi dużo hałasu.
Ogony się wycwaniły i wiedzą, że Fibzzz nie wskoczy na kanapę - za mała jest.
W związku z czym po trzydziestu okrążeniach kanapy wskakiwały na oparcie i zwycięsko machali ogonami a sfrustrowana Fiba stała na tylnych nogach, przednie opierając na kanapie i darła jape, żeby zeszły. No to schodziły i robiły następnych trzydzieści okrążeń.
Jak się okazuje, yorki bardzo głośno szczekają.
Oraz są nie do zdarcia.
Oraz można je zaliczyć do psów bojowych. Obronnych. Strasznie warczą, kiedy w środku nocy usłyszą szmer na korytarzu. Bardzo głośno. Tak w okolicach trzeciej.
Kocie zabawki zdobyły wielkie uznanie, największe myszka z kocimiętką i szeleszczącymi uszami.

Została wypatroszona do cna. Przed spożyciem watoliny powstrzymała ją niedobra ciocia. Smętne szczątki zostały przemocą wydarte z paszczy przy akompaniamencie strasznych warków.
Jednego wieczoru Oskar padł, a Fibzzz dalej szalała. Postanowiła wywlec wszystkie zabawki z kociej budy. Po jednej. To drobnostka, że spał tam Oskar.

Znosił cierpliwie łażenie po nim w te i z powrotem, cierpliwość odbiegła go dopiero przy ostatniej myszy, wyszarpywanej mu spod tyłka. Fibi dostała z liścia w jape i uznała, że starczy jej zabawek.
Oskar poczynił wielkie postępy, nie dość że leje łapą bezpazurzastą to jeszcze zdecydowanie zwalnia siłę wymachu przed Fibzową mordką. Taki mądry kotuś.

Dla mnie nie jest aż taki delikatny.
Często kiedy Fibulinda bywała już zbyt natarczywa, Oskar siadał i podnosił łapę. I w miejscu, gdzie siedziała Fibi zostawał tylko kurz.
Uwielbiali bawić się w chowanego. W suszarce, pomiędzy świeżo wypranymi rzeczami.
Oskar się chował a Fibi szukała i napastowała kolejne części kota, wystawiane prowokacyjnie spod prania. Póżniej Oskar uciekał, a Fiba go goniła, szczekając wniebogłosy. Najchętniej bawili się w to w okolicy 23.00 -24.00 w nocy.
Tygrys nie pozostawał w tyle i na czas pobytu Fibi godne zachowanie dorosłego kota schował do kieszeni. A że jest jakieś trzy razy od niej większy, śmiesznie razem wyglądali. Lubili spać przytuleni.
Tylko Lila czasami stwierdzała, że się do tej Somomy z Gomorią pchała nie będzie i dostojnie się wycofywała na wyżej upatrzone pozycje. Z reguły, jak już mocno kurz leciał...
Wesoło było.
