Granula i Agulas dziękujemy za zachwyty Gibciem On chyba bardzo lubi jak się nim ktoś zachwyca
Dostaliśmy pieniązki na Gibcia od pewnej miłej pani Kasi. I od p.Tamary która hodowała Gremliny

Gibcio nie jest samolubny i podzieli sie pewnie z innymi potrzebującymi kiciami. Dziś częśc pieniążków przekazałam
Ani i Krzysiowi do których wieczorem zawiozłam Gibcia

Reszta niech sobie narazie leży - na wszelki wypadek jakby tą łapkę trzeba było jednak operować...
Ale dziś pani doktor powiedziała, że się ładnie goi (ja tego nie widzę bo łapkę widzę codziennie - jak dla mnie - nie widać różnicy) Ale faktycznie - rana sporo mniejsza.
No właśnie - Gibcio pojechał na dalszą kurację do Ani i Krzysia. I... kto wie co dalej.
A ludzie dzwonią w jego sprawie pomimo iż nie jest wystawiony
Dzwoniłam dziś do tej "właścicielki". Więc tak - dostali czas na wyprowadzenie się - 48h (własciciel domu im ponoc ubliżał groził wyrzuceniem - ale nie wnikałam w relacje międzyludzkie-kto jest dobry a kto zły...). I zostawiła koty bo cyt "wiedziała, że właściciel domu się nad nimi zlituje"

I o kocura się nie martwi - bo często chodził swoimi drogami.Bardziej o kotkę, bo jeszcze taka młoda...
I że przecież szukała im domu-miała nawet 2 tel (w tym 1 mój
(ale przypomniałam jej że wtedy powiedziała, że ogłoszenie nieaktualne )
Koty ani szczepione,ani odrobaczane...
I ona tam nie pojedzie już bo nie chce rozmawiać z właścicielem domu.
Powiedziałam, że na miejscu byłoby gdyby pokryła koszty sterylizacji kotki i kastracji kocura - bez kastracji czarno widzę jego szanse na dom.
Ale niestety sytuacja fin jej na to nie pozwala
Powiedziałam,że wskazane byłoby żeby chociaż spróbowała szukać mu domu ma być tak, że jak znajdzie to zadzwoni...

(pewnie stąd to ogłoszenie)
Byłam średnio miła - może nawet wcale. Oczywiście wspomniałam o Ustawie o Ochronie Zwierząt, pozbawieniu wolności i tak dalej
Za jakieś 15 min z innego numeru zadzwonił facet tej "włascicielki"- że on w takim razie jedzie zabrać te koty - bo cyt "jak ma mieć sprawę to je zabierze". I będzie z nimi mieszkał pod mostem bo z nimi nie może mieszkać tam gdzie teraz. Poinformowałam go,ze to zadne rozwiązanie bo skoro raz je zostawił na pastwę losu to nie mamy gwarancji że nie zostawi ich (go) w środku lasu. I że na jego miejscu dbałabym bardzo o to, żeby się kotu nic nie stało...
Potem dzwonił jeszcze ze dwa razy i był coraz mniej cenzuralny. W końcu mnie to przestało bawić i powiedziałam, żeby zadzwonił jak się uspokoi i przemyśli swoje postępowanie. Wiem też od właściciela domu, że próbował zabrać kocurka,ale go nie dostał.
I co o tym myślicie?
Ja myślę, że przestraszyć to się przestraszyli solidnie

I jakoś tak mi ich nie szkoda...
Z innej beczki- jutro wieczorkiem wybieram się na spotkanie z siostrą Magmy

Miło by było gdyby panna się dała spakować - śliczna szylkretka z rudą strzałka na nosku. Mniejsza od Magmy. I... bójcie się... Będę dzwonić jak złowię...