Dawno tu nie zaglądałam...Jestem totalnie zakręcona wrzeszczącym, ale kochanym maluchem, którego urodziłam w marcu. Kociakami ze stadka z tego wątku zajmowały się dotąd moje koleżanki Emilka i forumowa Kalinuwka.
Matkę malców trikolorkę już dawno złapały i czeka na dom u Emilii, jest po kastracji. Tak samo kilkumiesięczna krówka. Ostatnia młoda koteczka, trikolorka, nie dawała się złapać. Dziewczyny polowały na nią niemal dzień w dzień, raz im niestety nawiała z klatki łapki, która się otworzyła i kotka jest już nieufna. I tu jest problem.
Ta Kotka się okociła. Maluchy mają po kilka dni, mamy już dla nich dom tymczasowy w Mińsku. Problem w tym, że ona się okociła na prywatnej posesji, ogrodzonej, na tyłach banku. Wejście na ten ogródek jest właśnie przez ten bank. NA górze mieszka wredna baba, która wynajmuje bankowi lokal i ona stwarza problemy. Nie pozwala nas tam wpuścić. Dziewczyny chciały wejść z klatką łapką, włożyć do niej jednego małego i zwabić matkę. Potem całą rodzinkę umieścić w klatce wystawowej, a po odkarmieniu młodych wykastrować mamę i wypuścić.
3 dni temu dziewczyny poprosiły pracowników banku o wpuszczenie na ten ogródek. Popełniły błąd, bo nie zapytały o zgodę właścicielki budynku. Drugi błąd, to to, że wstawiły tam klatkę wystawową i do niej włożyły małe. Myślały, że do niej wejdzie matka i zamkną klatkę. No ale kotka była sprytniejsza...Dziewczyny zostawiły klatkę na noc, a rano jak Emilia tam poszła, to przydybała ją ta właścicielka - wyrzuciła klatkę za ogrodzenie, rozsypała ostentacyjnie karmę i zrobiła karczemną awanturę, zwyzywała Emilię. Podobno Emilia pogniotła jej kwiatki w ogródku
NA drugi dzień pojechałyśmy z Kaliną udobruchać tę babę - kajałyśmy się, przepraszałyśmy, apelowałyśmy do sumienia i prosiłyśmy o kolejną szansę, żeby tym razem wpuściła dziewczyny z klatką łapką. Baba była głucha na prośby i bez serca. Powtarzała jak katarynka, że mamy nauczkę...że tak się nie załatwia spraw, że wtargnęłyśmu na jej prywatną posesję i ona się nie zgadza. Przy nas weszła do banku i zabroniła nas tam wpuszczać.
Boimy się o te kotki. Są jeszcze ślepe...leżą w krzakach na gołej ziemi. Po awanturze poszłyśmy do urzędu miasta, do wydziału ochrony środowiska, opowiedziałyśmy i poprosiłyśmy o pomoc, o wysłanie hycla, a my potem przejmiemy koty. Urzędniczka powiedziała, że jak to prywatna posesja i nikt się tam nie znęca nad kotami to nie mamy szans. Że to może kotka tej pani...co jest totalną bzdurą. Potem posłała nas do straży miejskiej. Strażnik trochę poironizował, powiedział, że on nie ma uprawnień tak jak policja żeby tam wejść.
Na upartego może tam z nami pójść, ale my nie wiemy...To rozsierdzi tę kobietę, poczuje się atakowana. Co robić????
Nawet jak nas wpuści, to łapanka może trwać godzinami, nie mamy pewności czy kotka się złapie od razu, przecież polowałyśmy na nią parę miesięcy.