Moje koty oraz Dziadź wykazały się dziś cechami anielskimi i wróconą w okolicach 4 rano karmicielkę oszczędziły o poranku i mogłam odespać. Albo spałam tak mocno, że nie słyszałam budzenia.

Dziadź otrzymał wczoraj monstrualny kawał wołowiny, tak świeżej, że wczoraj rano była chyba jeszcze krową, pokrojonej w drobną kosteczkę od cioci redaf.
Ciocia redaf w ogóle wczoraj robiła za świętego Mikołaja, patrzę właśnie zezem na nieziemskiej wysokości czerwone szpilki, którymi wczoraj w łeb oberwałam. Muszę z redafem poważnie porozmawiać, bo się Mikołaj rozszalał...Baaardzo ciocię redaf Dziadź kocha i wyjadał jej mięcho spod palców, jak na stetryczałego staruszka bardzo też sprawnie podkradał kawałki moim kotom, które się przy nim na wyżerkę załapały.
Dziś Dziadź poza tradycyjnym śniadankiem i kolacją wciągnął dodatkowo michę wołowiny i, ponieważ stara się nie schodzić z kolan, coraz bardziej czuć, że kot na człowieku leży, nie można już za to tak łatwo kostek policzyć kocich, trochę ciała na Dziadziu się pojawiło.
Koniś dalej kuleje i nadal się tym w ogóle nie przejmuje, obserwuję, Waler za to opalił sobie gdzieś wąsy i ma taką fantazyjną ondulację na końcówkach. Ładny jest, to mu i w tym ładnie.
A ja, mimo drugiej kawy nie mogę się jakoś na niczym skoncentrować, jakaś taka zmęczona jestem...