No i po wizycie u weta....ufff!
Ale po kolei. Udało mi się przebłagać TŻ-ta by mi pomógł bo z dwoma kotami, jednym transpoterkiem i niemożliwością włożenia obu do owego transportera (bez ryzyka uszczerbu na zdrowiu moim i futer

) mogłabym nie dać rady. Moje argumenty ("albo jedziemy albo Ty gotujesz obiady!"

) okazałay sie przekonujące i ruszyliśmy. Oczywiście Tośka nie zawiodła i tym razem - kierowcy nam zjeżdżali z drogi myśląc, że to policja na sygnale jedzie
U weta na pierszy ogień poszedł Kazio - uszy czyste, świerzba sie pozbyliśmy

więc można szczepić. No ale najpierw temperaturka...i tu odwaga Kazia zniknęła a pojawił sie płączący beksa, który próbował schować mi się w za łokciem ( "Głowę schowałem to pewnie całego ciałka też nie widać"

). Jakoś przebrnęliśmy do końca. teraz Tosława. I tu pojawiły sie kłopoty....z oględzin uszu ja wyszłam z pogryzioną ręką a wet z podrapanym do krwi przedramieniem....

Z zębami poszło łatwiej ale okazało sie, że zapalenie dziąseł jest poważne tak więc antybiotyk dziś, antybiotyk przez pięć dni a za tydzien zabieg....oh, well....sh..t happens...
Złość z kotów zeszła wraz z przekroczeniem progu domu a ze mnie napięcie z całego dnia i ledwo na patrzałki widzę....
