Widzę, że ostatni mój wpis jest z poniedziałku wieczorem, jak jeszcze siedziałam w pracy. No a później straciłam zapał do pisania.
Późny wieczór i noc z poniedziałku na wtorek były nieciekawe
Jak wróciłam z pracy, Alma dziwnie sie zachowywała. Kolację ledwo skubnęła i sobie poszła. Znalazłam ją na moim łóżku, skuloną w bezruchu
Lekko spanikowana nie mogłam znaleźć kociego termometru, więc wzięłam zwykły rtęciowy. Mała musiała bardzo źle się czuć, bo dała sobie zmierzyć temperaturę przez 10 minut. Potwierdził to termometr: 40,5 stopnia
Biegiem taksówka i do lecznicy całodobowej. Tam nie bardzo reagowała na macanie, ale generalnie było jej wszystko jedno. Usg nic nie wykazało, pobrano krew. Dostała kroplówkę podskórną, bo była trochę odwodniona i dwa zastrzyki - antybiotyk i coś na zbicie temperatury.
Po tych wszystkich zabiegach włożyłam ją do transportera i wtedy mnie trzeba było ratować

, bo zrobiło mi się słabo - nerwy puściły. Często tak mam - dopóki trzeba coś robić, to się trzymam, a jak już jest po wszystkim, to uchodzi ze mnie powietrze. Wróciłyśmy około 1.00.
Rano widać było, że jest lepiej, więc nieco spokojniejsza i potwornie niewyspana poszłam do pracy. Po pracy już do mojego stałego weta. On oprócz wszystkich opisanych przeze mnie objawów objawów stwierdził dużą bolesność pod żebrami przy macaniu (Alma wyskoczyła jak z procy i prawie nas pozabijała, jak ją dotknął) i zdiagnozował stan zapalny wątroby. Tego w zestawie jeszcze nie mieliśmy
Będziemy Almę kłuć regularnie przez najbliższe dni. Widać, że jeszcze nie czuje się całkiem dobrze, ale już jest "normalniejsza" i nie ma gorączki.
No cóż, w sumie nawet dobrze, że to wątroba, bo ja już miałam czarne wizje nie wiadomo czego
Mam nadzieję, że Dzidzia szybko stanie na nogi i znów będzie taka jak zawsze
W związku z powyższymi "atrakcjami" nie zajęłam się jeszcze zdjęciami ani filmikami z poniedziałku, ale mogę powiedzieć, że będzie parę fajnych
Dziś pracuję krócej, nigdzie się nie wybieram, więc jak się da, to coś wrzucę.