Tak sobie laze po miau i trafilam na opis jazdy pociagiem z kotem. I przypomnialo mi sie cos...

Dawno, dawno temu jechalam na swieta do Polski pociagiem. Kursowal jeszcze wtedy slynny pociag Paryz -Moskwa. Wyobrazcie sobie scene: wagon z kuszetkami, w wiekszosci zajety przez rodakow (dosiadalam sie w Belgii) od 300 km swietujacych powrot do domu...Polak potrafi - 300 km to szmat czasu, towarzycho juz mocno rozweselone. Jedna z pasazerek wiozla kotke. W waskim korytarzu ustawiono kuwete i kota radosnie wedrowala z przedzialu do przedzialu, ajej pani, w stanie wskazujacym - za nia...

Najbardziej mi sie podobaly miny Belgow
