Dzisiaj ciąg dalszy atrakcji. Wróciłam wieczorkiem do domu (zahaczyłam wreszcie o hacjendę rodziców), sztuk sześć zameldowało się w przedpokoju, po czym obrało jeden kurs: kuchnia. Małe na stół, duże na blat mebli.
Wchodząc zauważyłam coś obok jednej z kuwet. Kolor mi nie pasował. Biała ściera i dawaj, ścieramy. I co? Szmatka zabarwiona na różowo. Po zapachu sądząc - ewidentnie siuśki. I pytanie: czy któreś nalało na kroplę soku malinowego, który mi się wczoraj rozlał i może nie zauważyłam, czy wersja druga: ktoś ma problem... U Tosi swego czasu zauważyłam, bo grudki żwirku podbarwione były różowawo. Nie zdarzyło się, by nalała obok kuwety. Nie wiem, kogo podejrzewać.
Maść nagietkowa, mówisz? Czy czekać aż zarośnie? Do weta? Po ponad tygodniu, albo i dwóch - musiałabym spojrzeć, kiedy odrobaczałam, to chyba już po fakcie; tym bardziej, że nie wiem, od kiedy burak łysieje. No i się nie drapie... Jakby proces postępował czy coś, to oczywiście trzeba będzie jechać do speca.
Melka sprawia wrażenie zadowolonej z totalnego zakocenia chaty. Rozczesuje maluchom futerko na plerkach i czerepkach, walnie z liścia, wyrżnie z pięchy, przerzuci na plecy - nie jest źle

Czasem pozwala im nawet się poprzytulać, choć tu obowiazuje zasada: Mela chcieć się tulić - dobrze. Do Meli chcieć się przytulać - źle. Wczoraj z górnej platformy wieży koty o mało co nie wykipiały: do śpiącego Słonika niepostrzeżenie dołączyli chłopcy

Cała trójka miała problem z zajęciem wygodnej pozycji, niemniej - dała radę

Tosia w tym czasie leżała/wisiała/zaczepiła się na oparciu fotela stojącego obok wieży, zaś Klunia z Zosią chrapały w drugim fotelu. Sielanka normalnie

I jaka oszczędność miejsca.
Wspominałam, że przyszło kocie żarcie. Karton porzuciłam w kuchni - wiadomo przecież, że duzi zamawiają w necie różne rzeczy po to, by kotecki mogły się pobawić kartonikami, no nie? Dziś, po powrocie z pracy, znalazłam w nim ścierkę, którą poleruję szklanki (
siem zdarza, czasem

) i zabawkę. Kocią oczywiście. Jurka przed kilkoma dniami przyuważyłam, jak ciągnął do przedpokoju kuchenny ręcznik ściągnięty z suszarki. Zawlókł do kąta przy drzwiach wejściowych i porzucił.
Aha, no i codziennie rano przeżywam istne oblężenie harleyowców: parkują te swoje mruczące machiny w moim łóżku i nic ich nie rusza
