No to se dziś pospaaałaaam, że hej! Ale normalnieeee! No cud, miód i orzeszki! A jak!
Sprawdzałam kartkówki. Fascynujący temat - odmiana rzeczownika przez przypadki, oddzielanie końcówek fleksyjnych, wypisywanie tematów obocznych i oboczności. Mniami

Polazłam spać przed pierwszą. Nastawiłam budzik na 5.30 - zostały mi jeszcze cztery zeszyty.
No dobra.
1.10 - maluchy skaczą po ścianie, przy której stoi łózko, próbując dosięgnąć kwietników i paprotek.
1.15. Jurkowi się znudziło skakanie. Przylazł i władował kichol do mojego nosa.
1.23. Klunia gra na żaluzjach.
Mea culpa - nie podciagnęłam, bo wiedziałam, że za kilka godzin znów je będę opuszczać. No nie chciałoooo mi się. Przegoniłam stwora.
2.00 - maluchy ponawiają skoki
2.15 - Klunia gra na żaluzjach. Wstaję. Podnoszę.
W krwi rośnie stężenie negatywnych emocji.
3.00 - żałosny miauk w kuchni. Tosia. No to idę sprawdzić, co znów cholera bura pobroiła. Tiaa... Zapalam światło i nad głową widzę oczy wielkości 5 zeta, właściciel zaś patrzałek wywala się na brzuch i pokazuje podwozie. Wszystko na półce nad zlewem... Opierdzieliłam zwierza, zagroziłam, że jeszcze raz taki numer i spakuję jej garść chrupek i wystawię za drzwi
3.03 - orientuję się, że szarańcza wylazła z wyra i sprawdza profilaktycznie michy. Udaję, że nie widzę. Idę spać.
3.10. - młode stwierdziły, że nie ma co czekać na żarcie, więc... skoro już wstały, mogą poskakać po ścianie
3.15. - przychodzi Jurek. Nos-nos.
3.17 - przychodzi Karolek. Mruczando do ucha. Jurek nie gorszy - pomruczymy na dwa głosy. I do obu uszu.
5.30 - budzik. Koty galopem zasuwają do kuchni, ja ... przestawiam alarm na 6.00.
5.35 - koty wracają. Niestety. Nos. Nos. Mruczando. Gonitwa. Skoki. Tosia opier... nicza Zosię, która zajęła JEJ miejsce w nogach łóżka. Zocha ma to w nosie.
6. 00 - wstaję.
Nie mam problemu z trafieniem do kuchni. Poruszanie się po mieszkaniu pośród panujących w nim egipskich zaiste ciemności nie nastręcza większych problemów: na podłodze wyraźnie widać białe plamy - jedna, mniejsza taka, pilotuje mnie na odcinku pokój - przedpokój. W kuchni przechwytuje mnie wieksza biała plama. Zapalam światło - i bach! Kontakt wzrokowy z wialkim burym misiem siedzącym przy zlewie. Na stole - trzy wygłodzone szparagi zaczynają miauczeć ponaglająco. Białe plamy materializują się w postaci krówek, które rozdawanymi sowicie barankami pomagają mi otwierać puchy z żarciem.
No.
