Długo się zabierałam do założenia wątku na miau naszemu rozbójnikowi. Dotychczas byłam tylko i wyłącznie "świnkową mamą" (caviarnia), a tu los spłatał mi figla w postaci małego kocurka

Dnia 20 października szłam sobie po terenie koszalińskiego szpitala i zauważyłam małego kotka siedzącego na murku. Na moje "kici, kici" poderwał się natychmiast i już nie chciał "się odczepić"

Zdecydowałam w końcu, że nie mogę tak zostawić kotka, bo na pewno zginałby pod kołami samochodu, karetki itp. w czym utwierdzili mnie pracownicy spalarni, mówiąc: "Co, jeszcze nie rozjechany?"

Najbardziej obawiałam się reakcji TZ-a i relacji ze świnkami. Początkowo kotek miał być tylko na DT. Jeszcze tego samego dnia został odrobaczony u weta, obejrzany itd. Wetka stwierdziła, że kocurek ma ok. 5 tygodni.
TZ zakochał się momentalnie, zawsze marzył o kocie, ale ze względu na świnki baliśmy się podjąć taką decyzję. Los zadecydował za nas

Co prawda, nawet znalazł się szybko dobry dom (rodzice koleżanki), ale już nie było mowy o oddaniu.
Kaszkaj jest małym łobuzem, ma już prawie 3 miesiące i rośnie jak na drożdżach. Jest bardzo pro-ludzki, zawsze jest przy nas, kiedy jesteśmy w domu, nie chowa się w szafach na pół dnia. Uwielbia spać mi na kolanach i ciągle jeszcze "szuka cycka", wtula się w ramię i "ssie", a za moment przeobraża się w rozrabiakę

Początkowo bał się świnek, ale po jakimś czasie zaczął je traktować raczej jak zabawkę, gonić je i zaczepiać, więc na czas wybiegu zamykamy pokój świnek. kiedy są w klatce czasami włoży łapę i to wszystko.
Rozpisałam się trochę i dziękuję za cierpliwość wszystkim, którzy dotrwali do końca

A teraz kilka zdjęć Kaszkaja:
Jego pierwsze zdjęcie zaraz po przyniesieniu do domu:




