jak fajnie się czyta historie które tak właśnie się kończą, to daje człowiekowi nadzieje, że inne też takie będą. Ja mocno wierzę w to, że nie ma rzeczy niemożliwych są tylko chwilowo niewykonalne i dlatego wszystkie kotki na świecie znajdą swój dom
a jeśli chodzi o wizytę przed adopcyjną to jestem pod wielkim wrażeniem, tego jak profesjonalnie przebiegała
uważam, że każdy kto bierze do siebie zwierzę powinien przejść test psychologiczny i taką właśnie wizytę.
Jak ja brałam moją koteczkę ze schroniska w Gdańsku (pierwszy raz ze schroniska) to miałam przygotowaną książeczkę zdrowia mojego kota rezydenta żeby pokazać, że regularnie go szczepię i dbam o niego, ponadto miałam przygotowany numer do lecznicy do której chodzimy, weterynarze byli poinformowani, że ktoś może dzwonić ze schroniska w celu sprawdzenia nas jako opiekunów, byłam tak przejęta, że dzień wcześniej uczyłam się wszystkich dat z książeczki zdrowia na pamięć (kiedy Fado był szczepiony, jakimi środkami, kiedy kastrowany itd)
Przyjechaliśmy do schroniska, powiedzieliśmy, że chcemy zaadoptować kotkę, najlepiej malutką, pani nam pokazała 3 kociaki, dwa z nich oceniła na 2,5- 3 tyg drugiego na 5 tyg. Zdecydowaliśmy się na jednego z tych zupełnie małych, pani wręczyła nam kociaka, podsunęła do podpisu świstek papieru po czym nas pożegnała...
Nie spytała nawet czy wiem jak karmić takiego oseska, na szczęście wiedziałam ale byłam w tak ciężkim szoku, że nie wiedziałam jak się zachować.
Koteczka Fusia miała niestety koci tyfus i odeszła za TM po 14 dniach ogromnej walki o jej zdrowie i życie...
kiedy to się stało zadzwoniłam do schroniska w celu poinformowania o tym ale tam to chyba nikogo nie obchodziło a ja strasznie bałam się o los pozostałych dwóch kociaków z tej samej klatki... powiedziano mi tylko tyle, że tamte kociaki poszły już do adopcji i nikt niczego nie zgłaszał więc nie ma o czym mówić...