UDAŁO SIĘ!!! Co prawda dość nieoczekiwanie i niezaplanowanie ale mamy drugiego kotka!
Ale od początku - niecałe dwa tygodnie temu, w piątek zadzwonił mój brat, że odebrał jakimś paronastoletnim gnojkom kotka, nad którym sie znęcali

Gdy przyjechalismy do moich rodziców w sobotę, aż przysiadłam z wrażenia - czarny, słodki, pogodny kocurek, jak się okazało 2,5miesięczny -> dokładnie taki, jakiego chciałam!!!
Ponieważ moi rodzice niezbyt chętnie zapatrywali sie na możliwość okocenia się, maluch pojechał z nami. Oczywiście mojemu TŻ-owi, który absolutnie nie zgadzał się na drugiego kota, powiedziałam, że to tylko tymczasowo, że trzeba z nim pójść prewencyjnie do weta itd....itp...
Najgorsze było przed nami -> Tośka się absolutnie WŚCIEKŁA!

Wściekła się na kotka, wściekła się na mnie, wściekła sie na TŻ-ta, wściekła sie nawet na powietrze wokół mnie, TŻ-ta i kotka.......

......eeeeh.
Przez około tydzień było obrażanie się, głodówka (oczywiście tylko wtedy, gdy ktoś się patrzy

), syczenie i fukanie na nas i na kotka, a co najgorsze, bicie i okładanie łapami malucha przy każdej nadarzającej się okazji....małego było mi strasznie żal - nic nie zrobił a najbardziej się mu sie dostawało. Ale jak to sie mówi, czas jest dobry na wszystko - po jakimś tygodniu Tosia zaczęła okazywać zainteresowanie małym , jego zabawami i tym co robi. Oczywiście jak w ferworze brykania zbliżał sie do niej na mniej niz pół metra to dostawał manto ale z czasem przestało mu to wogóle przeszkadzać, zwłaszcza gdy odkrył, że pod szafkę w przedpokoju on sie zmnieści a Tośka nie! HA!
TŻ przez pierwsze dni jojczał, że muszę znaleźć dom maluchowi, że będą same problemy, że Tośka go nie zaakceptuje (co sama zainteresowana dobitnie potwierdzała swoim zachowaniem) itp ale na szczęście kociak szybko go do siebie przekonał!

A skoro miał u nas zostać to TŻ stwierdził, że on ma prawo nadać mu imię, w końcu ja wybrałam imię dla Tosi. I tak Tosia ma braciszka....o imieniu.....
Kazimierz....

Moje sprzeciwy niewiele dały, a za to upewniały TŻ-ta w swoim przekonaniu i wołaniu: "Kaźmirz, cho no tu do mnie!"
W piątek miną dwa tygodnie odkąd Kaziu jest z nami, leczymy uszka zaatkowane ostrym świerzbowcem i cieszymy się sobą. Postępy między oboma futrami widać z dnia na dzień - oba kociaki są w stanie jeść razem posiłek w jednym pomieszczeniu bez fuczenia ale do czułości ze strony Tośki jeszcze daleko...no cóż, jestem dobrej myśli, mam nadzieję, że już niedługo zastanę oba futra w sennym uścisku.
A na koniec parę fotek Kazka
I jeszcze zagubiona w całej sytuacji Tosiulka:
