TyMa pisze:lidiya pisze:aga, napisz co Ci wylazlo na sam widok jak szlas do pracy...
Przewidywana odpowiedź:
a. kot
b. pies
c.
uczulenie.
TyMa - padłam.
Sanna-ho - dziękujedziękuję.
`Co mi wylazło?` - pierwsza odpowiedź się liczy.
Ale nie jeden. Przynajmniej dwa.
Po drugiej stronie mojej osiedlowej uliczki są działki. Do niedawna żyłam w przekonaniu, że ostatnim `niczyim kotem`, którego stamtąd zabrałam była Pita. Żyłam w tym przekonaniu do wczoraj. Idąc do pracy, na opuszczonej działce, na parapecie zrujnowanej altanki zobaczyłam... kociątko. Ok. 4-tygodniowe. Na mój ruch w jego stronę starało się uciekać. Nie `naciskałam`, ale z ciężką głową poszłam do pracy.
W drodze powrotnej wyłożyłam jedzenie. Poszłam pod wieczór, tym razem z Whiskasem. Nawet nie zdążyłam odwiązać Tili od płotu obok, kiedy przy jedzeniu siedziała już stalowo-szara [chyba, bo ciemno] kocica. Kiedy przechodziłam mimo, podniosła tylko głowę.
Rano znowu miałam jedzenie. Wyłożyłam i tak `pro forma` zakiciałam. Z wybitego okienka altanki natychmiast wyskoczyła kotka. Podeszła do jedzenia i w odległości pół metra ode mnie zaczęła jeść. Strasznie dziki kot z niej... Kociątka nie widziałam.
Mam klatkę-łapkę, kontenerki - bezpieczne w piwnicy, nie w domu. Umówiony ew. transport do fundacji. Niestety, nie mam klucza na działki, ani latarki...
Usiłuję skombinować te dwie ostatnie rzeczy, by móc w ogóle działać.
Największego cykora mam w związku z tym, że będę musiała zrobić włam do tej altanki, bo choć szyby są powybijane, działka leży odłogiem, to jednak drzwi i samego wejścia na tę działkę bronią kłódki.
No i tak to.
Sezon na kociaki trwa...