Raz jeszcze spojrzeliśmy na siebie z Leśnym i wybuchnęliśmy śmiechem tak głośnym, że aż biała czapa zwisająca z gałęzi świerku tuz nad moją głową zachwiała się i spadła na dół.
- To ci dopiero Srala – Leśny pochylił się nade mną i otrzepał mnie ze śniegu. – Powiedz no, jakże to w mieście było,…bo o waszym wyjeździe twój kompan rogaty wszystkim już roztrąbił.
Przysiedliśmy pod świerkiem na stercie chrustu i leśny wyjął z zanadrza fajkę i kapciuch z tytoniem.
W powietrzu zapachniało dymem i dawnymi czasami i zanim rozpocząłem opowieść chwilę rozkoszowałem się smakiem leśnego tytoniu.
A potem opowiedziałem wszystko po kolei dochodząc az do wizyty we wsi. Leśny zas słuchał i kręcił głową.
- widać naprawdę baśniowego roku mu się zachciewa – powiedziałem kończąc opowieść.
Pożegnaliśmy się, gdy niebo na wschodzie poczęło delikatnie różowieć, i był to czas najwyższy, bowiem w hotelu oczekiwała mnie poirytowana pani Małgorzata.
- Kto to widział tak po nocy chodzić…licho nie śpi.
- Przyjaciela pod sam dom odprowadziłem – powiedziałem. – Drogę do domu obok bagien ma…- dodałem zgodnie z prawdą.
Pani Małgorzata przeżegnała się i zamknęła drzwi na klucz.
- Nieboszczyk powiadał, że po bagnach różne licha się włóczą, a to Czarne, a to Bagienne, a to Błotne, do czarnej żaby podobne.
- Nikogo takiego nie spotkałem – uśmiechnąłem się.
- To miał pan szczęście – pani Małgorzata spojrzała na portret nieboszczyka. – Pewnego razu nieboszczyk zasiedział się do późna u przyjaciół, a jeszcze chłopcem był młodym…Owszem, piwa dzbanek wychylili, ale domowego, nie daj boże innego…I do domu krótszą drogę wedle bagien obrał…Idzie, idzie, księżyc mu przyświeca, a tu nagle w błocie coś plusk! i ogromna czarna żaba na brzeg się gramoli…Nieboszczyk przystanął, a żaba pyta : wyście ze Złejwsi? Nieboszczyk na to, że z miasta. Żaba zarechotała, tłustym błotem plunęła i nura w głębinę!
A nieboszczyk jak się pędem puścił dopiero przy domu się zatrzymał, patrzy – a tu czapkę zgubił,…ale się po nia nie wracał.
- Etam, bajki takie – wzruszyłem ramionami, ale sam pamiętałem, jak Srala na Polanę Zgromadzeń przyszedł w nowiutkiej czapce, jaką dawno temu cykliści nosili i wszystkim ja pod nos podtykał mówiąc, że to jego wierne Licho taki prezent mu sprawiło…
- Bajki nie bajki – ucięła pani Małgorzata i spojrzała na zegar. – Człowiek uczciwy snu zaznać powinien.
Powędrowałem więc do swego pokoju, wszedłem do szafy i zasnąłem ledwo zamknąwszy oczy.
…Gdyby Srala sam diabłem nie był powiedziałbym, że jakiś diabeł go opętał. Od pamiętnej nocy na skraju lasu, kiedy o baśniowym roku napomknął wszędzie było go pełno.
A to lepił wraz z dziećmi ogromnego bałwana nadając mu rysy któregoś z szanowanych obywateli miasta, a to sczepił ze sobą kilka par sanek i dzieciaki na nich usadziwszy ciągnął je rżąc ku uciesze maluchów niby koń, podrzucając głową, ciągnął sanie poprzez ośnieżone pola, płoszył zające i kuropatwy a z wiewiórczych dziupli – po jednym, coby sprawiedliwie było – wybierał orzechy i dzieci częstował.
Babom chrust z lasu nosił, drewno rąbał a raz nawet, napotkawszy księdza staruszka, który przed kościołem z mozołem budował szopkę taką budowlę ustawił, że ksiądz przeżegnawszy się zdrowaśkę odmówił…W tym czasie zaś Srala sprytnie się oddalił i zajął się wykopywaniem spod śniegu wnyków, które chłopi ze Złejwsi zastawili nocą…
- Wujek! Wujek! – Krzyczały na jego widok dzieciaki, a Srala wznosił śnieżne fortece i dzielnie
staczał bitwy śniegowe kule, pozwalając się nacierać śniegiem , ale czas cały bacząc, aby z rogatej głowy czapka mu nie spadła…
A w mieści trwały przygotowania, aby godnie przyjąć gości.
Bajanna szyła kostiumy dla śmierci i Heroda, Pacynka ćwiczyła pastorałki ze szkolnym chórkiem, a Molica ślęczała nad grubym kajetem pisząc, wraz z wnukiem kuplety.
Nocami księżyc srebrzył ogromne zaspy, wieczorami padał śnieg, a na polnych drogach dzwoniły srebrne dzwoneczki.