» Pt lis 21, 2008 19:29
Kiedy wyjeżdżaliśmy za rogatki światła paliły się tylko w nielicznych oknach. W blasku pochodni dopalającej się przy koźle twarz Jerzego promieniała dziwnym blaskiem, a siedzący tuz obok Srala marszczył co chwila czoło i drapał się w głowę, jakby coś go okrutnie męczyło.
Dźwięk dzwonków przy końskich uprzężach niósł się daleko w mroźnym powietrzu, a gdy przejeżdżaliśmy przez maleńką wieś w kilku oknach zapaliły się światła i na firankach dostrzegłem cień dziecinnych główek.
- Pewnie im się zdaje, że to Mikołaj jedzie – roześmiał się burmistrz, a Srala odwrócił się i spojrzał na niego groźnie.
- Juści, że jedzie – powiedział i w tej samej chwili burmistrz zbladł. Szarpnął się za brodę i wydawszy okrzyk bólu dotknął wielkiego brzucha.
- Wstrzymaj waść konie – rzucił Srala, a Jerzy zjechał na bok drogi. – Teraz mości dobrodzieju – ciągnął Srala rozdaj dzieciom prezenty, a żywo.
Burmistrz obejrzał się za siebie i zamrugał oczyma.
Na saniach leżał ogromny, pękaty wór, którego – dałbym głowę – nie dostrzegłem wcześniej. Srala chwycił go z łatwością i skinął na oniemiałą pannę Madzię, która zdążyła już odpiąć skrzydła.
- Do pomocy proszę – Srala ukłonił się szarmancko i zmarszczył brwi. – a skrzydła gdzie się podziały, a ?
Panna Madzia podniosła parę pomiętych skrzydeł.
- Do nieba z nimi! – Wrzasnął Srala i cisnął je w śnieg, a panna Madzia nagle chwyciła się za ramiona.
Anielski płaszcz z błękitnego jedwabiu pękł na dwoje, a spod niego wyłoniła się para ogromnych, białych, srebrzyście połyskujących skrzydeł.
Panna Madzia lekko poruszyła skrzydłami i uniosła się w górę.
- Niemożliwe…- szepnęła Babcia Tekla, a Miaulina nastroszył ogon.
- Zawsze twierdziłam, że TO musi się tak skończyć – powiedziała, - ale kto by tam słuchał Miauliny…
Tymczasem Srala zarzucił wór z prezentami na plecy i popychając przed sobą oszołomionego burmistrza ruszył w stronę wsi.
Wyskoczyłem z sań i pobiegłem za nimi tak szybo, jak tylko mogłem. Panna Madzia zniżyła lot i chwyciła mnie za kubrak.
- Tak powinno być i szybciej i wygodniej – powiedziała, a ja skwapliwie przytaknąłem, bowiem na polu leżało już sporo śniegu…
A Srala i burmistrz dopadli już pierwszej chałupy.
- Ho, ho, ho – zawołał burmistrz , a drzwi otworzyły się i w smudze światła padającej z sieni w progu stanęła mała dziewczynka.
Burmistrz rozwiązał worek, a panna Madzia wyjęła z niego szmacianą lalkę w krakowskim stroju.
Srala, dla porządku machnął w powietrzu widłami popędził ku następnej chałupie.
- Dziękuję, Mikołaju ! – zawołała dziewczynka.
W następnym obejściu czekało dwoje dzieci. Kiedy podebrały swoje prezenty, starsze z nich, chudy, blady chłopiec wyciągnął zza pleców niedużą flaszkę wypełniona mętnym płynem.
- A to co ? – zawołał burmistrz.
- Powiadają, że w Anglii dla Mikołaja wino się zostawia…ojciec nie trunkowy, wina nie pija, ale nasz Mikołaj musi siwuchę lubi…
- Siwuchę? – Srala grzebnął w śniegu kopytem niby narowisty koń. – I ty wiesz, gdzie ojciec ona siwuchę trzyma?
- Dy wiem – chłopcu rozjaśniły się oczy. – W komórce.
- Ano poproś mi tu ojca, a żywo – beknął Srala, a oczy panny Madzi zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Już proszę – powiedział chłopiec i surowo spojrzał na siostrę. – A ty stój tutaj i na wszystko miej oko.
Minęła dłuższa chwila, po czym w sieni pokazał się nieogolony, krępy chłop i podciągając pasiaste spodnie od piżamy wymamrotał:
- Jeżeli względem gorzałki to dwajścia za flaszkę, nie mniej.
- Dwajścia, powiadacie? – W oczach Srali zapaliły się iskierki. – Wprzódy spróbować muszę.
I wraz z gospodarzem wyszli na ośnieżone podwórze udając się w stronę maleńkiej komórki, której drzwi podparte były kołkiem.
Po chwili w komórce cos huknęło, błysnęło i na podwórze, na grzbiecie gospodarza niby na koniu wyjechał Srala.
- Dwajścia razy dookoła! – Wołał bijąc chłopa po bokach pasem od żupana. – I przez dwajścia płotów, hopla!
Gospodarz okrążył chałupę i pogalopował w pola rżąc niby prawdziwy rumak.
Kiedy powrócił Srala wymierzył mu kopytem solidnego kopniaka, strzelił palcami i pogroził palcem.
- Dzieci w to nie mieszaj – powiedział, – bo to nie ich rzecz. Na drugi raz będzie trzy razy po dwadzieścia…
Pogłaskał dziewczynkę po policzku, a chłopcu zostawił na nosie smugę sadzy.
- a to żebyś pamiętał nosa do flaszki nie wtykać… - powiedział i wziąwszy burmistrza za ramię udał się ku następnej chałupie.
Chałupa była większa od innych, okazała, otoczona rzetelnym płotem. Na płocie przybito tablicę z napisem SOŁTYS, a tuż pod nia drugą – UWAGA ZŁY PIES.
- Jesteś zły? – Srala spojrzał na dużego, łaciatego psa, a pies nieco się stropił.
- Nieszczególnie – odpowiedział i pomachał ogonem. – Praca taka…
- Mikołaj! Mikołaj! – Rozległo się z ganku i chłopiec ubrany w ciepłą kurtkę i grube buty znalazł się przy nas w mgnieniu oka.
- Prawdziwy? – Zapytał pociągając burmistrza za brodę. Burmistrz zaklął pod nosem, ale nawet okiem nie mrugnął. – W zeszłym roku oszukany był – wyjaśnił chłopiec.
Włożył rękę do kieszeni i czegoś długo w niej szukał. W końcu wyciągnął zmiętą kartkę i głosno odczytał :
- Komputer i empe czwórka, be em iks i adidasy, ale najki, oryginalne, nie z bazaru, – po czym spojrzał pytająco na burmistrza.
Burmistrza już już miał zajrzeć do worka, ale powstrzymał go Srala.
- A ty ile masz lat ? – Zapytał.
- Siedem – odpowiedział chłopiec i szarpnął koniec diabelskiego ogona. Srala prychnął jak rozłoszczony kot, chwycił chłopca za kurtkę i posadził na daszku ponad gankiem.
- Posiedzisz sobie tutaj – oznajmił, - dopóki nie wymyślisz właściwego prezentu, jasne ?
- TATOOOOOOOOOO ! – wrzasnął chłopiec powoli przemieniając się w małego, grubego bałwanka.
- Tylko bałwan nie bawi się normalnymi zabawkami – wyjaśnił beztrosko Srala

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!