Tak to już się złożyło, że rodzina i okoliczni znajomi zwracają się do mnie w razie kocich problemów. Że niby to ja jestem "ta mądra"
W każdym razie odezwał się znajomek, zakocony, a jakże, który nagle zaczął dostrzegać kocią biedę dookoła siebie.
Zabrał się za dokarmianie kotów i znalazł we wrześniu coś takiego:
Małe, czarne, chore... Kocurek. Początkowo nie był zbyt pewien, czy kociak przeżyje, ale zdecydował się walczyć. Teraz mały czarny wygląda tak:
Postęp jest - było 300 g, jest 600
A czemu piszę? Ano dlatego, że znajomek znalazł jeszcze jednego kociaka w podobnym stanie.
Wrocław, tzw. Trójkąt Bermudzki. Stare kamienice, piwnice przypominające labirynt i katakumby, ludzie... cóż, różni. Ten teren nie ma najlepszej opinii choć podobno nie jest już tak, jak było kiedyś. Jest tez i karmicielka, starsza, dośc niekontaktowna pani...
W każdym razie jest też tam ktoś, kto chce pomóc kotom. Kto ma trochę czasu i, najważniejsze, ma miejsce, gdzie mógłby przetrzymywać kotki po sterylkach. Potrzebuje pomocy w postaci klatki-łapki i weta...
Ktoś wie, z kim mogłabym go skontaktować?









