Budyń dziś został moim bohaterem!!! Ale od początku.
Pamiętacie tak
mój post o pobieraniu Budyniowi krwi? Wyniki wtedy miał takie sobie, zgodnie z zaleceniam pani wet miał brać przez miesiąc hepatil, potem miesiąc przerwy i znowu badanie. No i właśnie upływa ten drugi miesiąc.... Zadzwoniłam dziś rano do "Czterech łap", zapytać, kiedy będzie pani Beata i ktoś jeszcze, żeby skubańcowi krew pobrać. Nie wiem czemu miałam jakiś absurdalny pogląd, że to jutro. Jutro byłoby fajnie, ja idę do ludzkiego lekarza, więc Budynia do weta zataszczyłby TZ, a ja bym miała zgłowy (w sensie, ze nie musiałabym być przy tym). Ale nie, dwie panie doktor były dzisiaj. Chwila namysłu, Budyń jadł śniadanie przed wpół do siódmej rano, jedzenia kotom nie zostawiłam, do gabinetu dotrzemuy około siódmej wieczorem, ok, pojedziemy (z TZ-em, w końcu niech poczuje, że kot go kocha)
Pojechaliśmy. A tu w poczekalni kłębił się tłum, jak szybko TZ policzył - z Budyniem było siedem zwierzaków (potem przybyło), w tym oprócz nas jeden kot (potem dobyły jeszcze dwa). Do każdego zwierzaka przynajmnie dwoje ludzi, do niektórych troje, także w poczekalni było co najmniej rojno. Pani recepcjonistka przywitałą nas bardzo mile, tradycyjnie pozaczepiała Budynia palcami, tradycyjnie Budyń ją pozaczepiał pazurami. Ale powiedziała, że Budyń stracił palmę pierwszeństwa, był tak dzikszy kot. Ja poczułam jak mi zaczynają motylki w brzuchu latać. Przypomniałam sobie tą krew, ten jego wrzask i mało mi sie słabo nie zrobiło.
Oczywiscie do pani Beaty był dziki tłum, więc poszliśmy do drugiego gabinetu (i tak swoje odczekaliśmy), Budyń już zawczasu wyjęty z transporterka, zeby było łatwiej. Liczylismy się z tym, ze i tak panią Beatę trzeba wołac na pomoc. Pani wetka Ania, jak usłyszła, co chcemy zrobić, popatrzyła na Budynia (który prychał na sam widok stołu), wyszła, wróciła z rękawicami, ręcznikiem i kocykiem. I....
Zawinęła kota w ręcznik, TZ założył rękawice, trzymała kotu głowę i przód generalnie, ja trzymałam tylne łapy (cały czas te motylki w brzuchu), doś nieskutecznie zresztą, pani obwizała kotu łapę gumką, zacinęła, wygoliła co nieco, wkłuła się, ja niestety puśliłam łapy, ale zaraz udało mi się złapać z powrotem, krew z trudem, ale kapała do próbówki, nakapało dość na biochemię, więc szybko druga próbówka -jest okazja i na morfologię, pani zwolniła ucisk, zdjęła gumkę. Kot się wydzierał ale conajmniej o połowę ciszej niż ostatnio, aż pytałam TZ, czy przypadkiem go nie udusił, nabrało się i na morfologię!!!! Oczywiście pod koniec znowu mu puściłam łapy, ale udało mi się zatkac drugą próbówkę, jeszcze trochę Budynai przytrzymaliśmy do umycia łapy, choć żądny był krwi, i... I koniec, po pięciu minutach, bez specjalnych krwawych sladów, bez strat w ludziach i bez pomocy "siły fachowej" udało się Budyniorowi pobrać krew - i to więcej niż kiedykolwiek do tej pory.
Jestem dumna z mojego kota. Jest moim bohaterem!!!!
Po powrocie do domu dostał z tego tytułu cała tackę Animondy (i BluMka mu podżarła trochę).
A teraz poproszę o kciuki za wyniki - będa jutro po południu.