No i nie udało się... Jak to zwykle w dniu przyjazdu nowego tymczasa dostałam doła... Może nie doła sensu stricte, ale nagłego przypływu poczucia bezsilności.
Małe Coś jak tylko wejdę do pokoju natychmiast startuje i biegnie na swoich pałąkowatych nóżkach, z tym cieniusim ogonkiem w górze, z traktorkiem włączonym na pełnych obrotach. Patrzy się tymi mokrymi, przekrwionymi ślipiątkami we mnie, jak na jakiś cud największy, jakbym była najwspanialszą rzeczą, jaka go w życiu spotkała. On tak reaguje na człowieka. Jak go odbierałam od orchidki, to biedak był w kropce - biegał od jednej do drugiej, nie wiedział, do kogo ma się tulić.
No i właśnie dlatego miał być w swojej piwnicy najłatwiejszym celem dla degenerata, który truje tam koty:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=82 ... sc&start=0
To jest prawie na pewno podrzucony kociak. Nie ma w ogóle instynktu samozachowawczego. Gdyby dzieckiem piwnicznej kotki, to by go nauczyła, że człowiekowi nie można ufać.
Pani karmicielka już myślała, że on nie żyje, ale "tylko" ktoś go zamknął na kilka dni gdzieś

Ale tam ktoś truje te koty.
Znam ten blok, nie lubię go. Wstrętne, szare bloczysko. Taki jak blok, w którym mieszkałam z rodzicami - tam też był truciciel, tam też umieralność kotów jest ogromna. Wyobrażam sobie tę piwnicę, jeśli jest taka, jak w bloku moich rodziców, to przechodzą mnie ciarki.
Nie mogę uciec od myśli, w której wyobrażam sobie, jak to moje małe "coś" biegnie ufnie z tym swoim traktorkiem na spotkanie swojego oprawcy, który chętnie by wytruł wszystkie, ale zaczyna od najłatwiejszego celu.
Wiem, że nie powinnam takich myśli snuć, bo raz, że "coś" już bezpieczne, a dwa, że to nic nie da. Ale nie mogę: jaką trzeba mieć mentalność, żeby być w stanie coś takiego zrobić. Ile trzeba w sobie hodować czystej nienawiści, żółci, złości, żeby być w stanie coś takiego...
Czemu ten świat taki jest? Czemu świat się dzieli na karmicielki i trucicieli? Nie rozumiem tego...
Ech, idę jeszcze przepłukać te oczęta jak u trolla.