» Nie paź 12, 2008 18:17
Okna werandy połyskiwały ciepło spomiędzy drzew wabiąc w krąg światła rzucanego przez stołową lampę.
Szedłem parkową alejką rozgarniając liście.
Z naprzeciwka przyświecając sobie latarką szła Babcia Tekla, a obok niej dreptała Miaulina, której oczy od czasu do czasu błyskały jak dwa malutkie światełka.
Przy furtce czekała nieco zmarznięta Kociama z wiklinowym koszykiem wyładowanym puszkami z herbatnikami i butelkami z malinowym sokiem.
Kiedy schylałem się aby pogłaskać Maciejka poczułem w kieszeni miły ciężar buteleczki leśnego wina.
- Chodzi, bo chłód leci – powiedziała Molica otwierają drzwi, spoza których napłynęła fala ciepła.
Powiesiłem kubrak tuz obok chusty Babci Tekli i podszedłem do kuchennego pieca.
- Witajcie – szepnąłem cicho, a zza pieca dobiegł ledwie słyszalny szept. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy w moją stronę, wrzuciłem za piec nieduże zawiniątko kryjące w sobie garść migdałów, domowej roboty krówki i parę makaroników, które wsunąłem do kieszeni podczas wizyty u Bajanny.
Zza pieca dobiegł pomruk aprobaty.
Chwilę potrzymałem dłonie nad blachą, mrugnąłem do czerwonego oka paleniska i zająłem wskazane mi miejsce przy długim, drewnianym stole, który Wnuk ustawił na werandzie. Na lnianym, haftowanym w polne kwiaty obrusie pojawiły się talerze pełne łakoci, nieduży, połyskujący złotawo samowar i butelka jeżynowego wina.
- Najpierw spójrzcie na książki, które wróciły z oprawy – powiedziała dumna Molica i wszyscy zgromadzili się przy półce w rogu werandy.
I wtedy obudził się psotny chochlik zamieszkujący na dnie mojego serca.
Otworzyłem stojącą na stole butelkę i wlałem do niej odrobinę leśnego wina…a potem dołączyłem do innych.
Podczas gdy grube, oprawione w pozłacaną skórę tomy krążyły z rąk do rąk mój wzrok padł na nieduży, brązowy kajet zapisany pochyłym, wyraźnym pismem.
- „ Opowieści Brązowego Kota ” – przeczytałem i poczułem nagle na plecach czyjś uporczywy wzrok. Obejrzałem się ostrożnie, ale prócz niewyraźnego zarysu figurki ukrytej we wnęce nad piecem nie dostrzegłem w kuchni nikogo.
- A teraz…- powiedziała Molica napełniając wysokie kryształowe kieliszki – wznieśmy toast za moich gości…za mojego kochanego Tatę, który zbyt rzadko gości w Złociejowie
- Pyszne – powiedziała Babcia Tekla odstawiając kieliszek.
- Pyszne – zawtórowała jej Kociama. – Ma zupełnie taki sam smak jak wino, które…
W piecu głośno trzasnęło polano, a stojący na blasze czajnik cicho zagwizdał..
- A…może zagrasz nam coś, tato? - Zapytała Molica.
Aron odstawił pusty kieliszek.
- Może – uśmiechnął się do córki.- Przecież są tu moje stare skrzypce…
Molica otworzyła stojącą w sieni starą szafę i wydobyła z niej podłużny, mocno sfatygowany futerał.
Struny cicho zadźwięczały, gdy Aron wyjął instrument i dmuchnąwszy lekko na cienką warstwę kurzu pokrywającą czerwonawe drewno przyłożył go do policzka.
- Stroją, to niemożliwe – wyszeptał przeciągnąwszy po strunach smyczkiem.
Opróżniłem swój kieliszek. Struny zadźwięczały po raz drugi i odblask cygańskiego ogniska zatańczył na kuchennym suficie, zapachniało dymem z jałowca, a w kominie cienko zaśpiewał wiatr.
- Noroc – zadźwięczało, gdy Babcia Tekla napełniła kieliszki.
- Na szczęście – odpowiedziało coś zza pieca.
W jękliwej melodii odezwał się turkot kół, rżenie koni, kląskanie kopyt na rozmokłych drogach.
Zamigotały kwiaty na szerokich spódnicach, a twarz Arona na jedną chwilę pociemniała, jak twarz Cygana ze złotym kolczykiem w uchu.
Poniosła się pieśń przez szpary okienne, zaplątała się w gałęzie parkowych drzew, powróciła cichym, żałosnym echem.
Serce ścisnęło mi się od nagłego smutku, powróciły puste ulice miasta, ślad po ognisku na starannie przystrzyżonym trawniku, w uszach zabrzmiał jakiś nieskładny bełkot.
- Ci, którzy nie znają prawa…jesteś jednym z nich – odezwało się dalekie echo.
Spostrzegłem jak nieduży, smukły cień wysuwa się z kuchennych drzwi i bezszelestnie przemyka obok mnie.
Zamrugałem oczyma, ale brązowy kot jak gdyby nigdy nic otarł się o nogi Arona i wskoczył na okienny parapet.
Księżycowa poświata obrysowała go srebrzystą kreską i rzuciła na parapet długi, czarny cień.
Aron zaś grał dalej z nieobecną twarzą, zupełnie jakby raz jeszcze przemierzał sobie tylko znane ścieżki. Był na nich bezpieczny półmrok szopy na drewno, ciężki krok glinianego stwora, krzyk ludzi wyrwanych ze snu…ciepłe ziajanie psa wspinającego się ku twarzy dziecka, echa dalekich wystrzałów, odległy lament i nagły spokój.
Siedzący przy stole wpatrywali się nieobecnymi oczyma w mrok, zupełnie jakby każdy z nich wyruszył na swoją wędrówkę prowadzony piosenką, drżeniem czterech strun, i kiedy melodia urwała się i przestał działać czar leśnego wina wszyscy spojrzeli po sobie niby nagle obudzeni z głębokiego snu.
Brązowy kot jednym susem znalazł się na swoim miejscu i przygasł ogień w piecu.
Spojrzałem na Babcię Teklę. Przez jedną krótką chwilę jej twarz wydawała się być twarzą młodej dziewczyny z długim jasnym warkoczem. Babcia Tekla niby od niechcenia otarła oczy, a Kociama mocniej przytuliła do siebie Maciejka.
- Czary-mary – mruknęła Miaulina wyskakując na szafę i dla pewności zawijając ogon wokół łapek.
Ale czar minionej chwili, zaklęty krąg, jakim objęła nas melodia skrzypiec i cierpka słodycz leśnego wina nie skłaniały do żartów i przekomarzań.
Aron tymczasem odłożył skrzypce.
- Tak…- powiedział sam do siebie. – Te są szczególne.
Spojrzał na krótko ostrzyżoną głowę córki i uśmiechnął się.
- Nie uwierzysz córeczko – powiedział, – ale tak nie grają w żadnym innym miejscu. I tęsknię za nimi.
- Więc najwyższy czas – powiedziała Babcia Tekla – pozostać z nami.
Aron podniósł skrzypce.
- Myślę, że to już niedługo – odpowiedział.
Babcia Tekla radośnie klasnęła w dłonie, a Kociama pocałowała Maciejka w czoło.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!