Nowa seteczka, stara bajeczka - Kroniki skrzata Kleofasa

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie paź 05, 2008 14:28

caty pisze:Remont po ubiegłorocznym zalaniu. Ze ścian w dwu pokojach spadł tynk, pleśń za szafami...horror. Na podłodze dziwne wybrzuszenia. Remontujemy sami - bo koszty i wogóle...ale ma się ku końcowi...


Czy ten koniec nastąpi w tym roku?

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie paź 05, 2008 14:49

to ja potrzymam kciuki za pomyślność remontu, zima w końcu idzie, caty nie MOŻE się nam przeziębić, bo kto będzie nam piękne bajusie o magicznym Złociejowie opowiadał
:ok: :ok: :ok: :ok: :ok:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Nie paź 05, 2008 18:44

W hotelowym oknie migotał chwiejny płomyk naftowej lampy oznajmiając, że pani Małgorzata bynajmniej nie śpi, a że zacna ta kobieta zwykła martwić się o swych lokatorów przyspieszyłem kroku i już za chwilę znalazłem się w korytarzu.
- Czyżby panna Madzia uruchomiła grającą szafę? - Zapytała na mój widok pani Małgorzata, a gdy dostrzegła na mojej twarzy wyraz zdziwienia wyjaśniła, że słyszała muzykę, dźwięki staromodnego walca, mimo, że w całym mieście pogasły światła.
- To radio starej pani Katarzyny – powiedziałem, a pani Małgorzata zerwała się z krzesła, położyła na ustach palec i oczyma wskazała kuchnię.
- Tak powiadają – rzekła pociągnąwszy mnie za sobą do niedużej bawialni, gdzie w kominku dopalała się resztka drew. – Stara pani Katarzyna – zniżyła głos do szeptu – to był ktoś…ktoś szczególny. Więc nie dziwota, że jej radio…Pacyn…to znaczy jej wnuczka zaniosła je do cukierni, bowiem nocą jej babka…to znaczy stara pani Katarzyna wychodziła z obrazu, włączała je i słuchała muzyki aż do świtu…to znaczy Pac…jej wnuczka tak utrzymuje.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie mojej najdroższej i pomyślałem, że jeżeli była gdzieś tego wieczora to z pewnością było to przytulne wnętrze cukierni, pachnące kawą i goździkami.
- Śmieje się pan – zauważyła z wyrzutem, – ale to święta prawda…Tylko, że dla ludzi spoza Złociejowa wszystko wydaje się dziwne.
Zaprzeczyłem ogniście, a pani Małgorzata przyjrzała mi się uważnie.
- Może, może – mruknęła ni to do mnie ni to do siebie. – Właściwie wygląda pan jak…tylko niech się pan nie śmieje… jakby uciekł pan z obrazu starej pani. Leśny skrzat, krasnal…ech – sapnęła z zakłopotaniem – przepraszam, wieczór jakiś taki, pogoda się przełamuje, a ja bzdury plotę…Pewnie i spać pora.
Spojrzałem w ogień. Z grubego polanka, które dorzuciłem do paleniska pod wpływem żaru odeszła kora ukazując delikatny rysunek ścieżek wyżłobionych przez korniki w świetle iskier przypominających przedziwne litery.
- Chętnie wypiłbym kubek herbaty – powiedziałem, a pani Małgorzata rozpromieniła się.
- Zaraz przygotuję – powiedziała. – Kucharka zamknęła się w swoim pokoju, kiedy wspomniałam coś o radiu starszej pani,…ale ona jest spoza miasta.
Herbata podana w niskim, pękatym, przypominającym mały dzbanek kubku miała zapach miodu, lipy i dzikiej róży.
Pani Małgorzata zdjęła fartuszek i usiadła na niskim stołeczku tuż obok kominka.
- No i mamy jesień – powiedziała spoglądając w ogień. – Spiżarnia pełna, będzie można odpocząć.
Dym z mojej fajeczki zawisł błękitną wstążką w powietrzu. Zapachniało leśnym tytoniem, a pani Małgorzata z przyjemnością poruszyła nosem.
- Nieboszczyk też palił fajkę – powiedziała rozmarzona – i zawsze miałam pretensje o okruchy tytoniu na obrusie…
Odblask ognia zatańczył na ścianie i rozbłysnął na szkle dużej, oprawionej w grubą, rzeźbioną ramę fotografii, co wyglądało jakby nieboszczyk porozumiewawczo mrugnął w stronę pani Małgorzaty.
Spojrzałem na stół. Okruchy leśnego tytoniu leżały na nim niby martwe mrówki.
- Nie, nie – pani Małgorzata zatrzymała moją dłoń, gdy uniosłem się, aby je zrzucić na ziemię. – tyle czasu człowiek traci na bezsensowne porządki – dodała wzdychając ciężko.
Wstała i z niedużej serwantki wyjęła ciemnoczerwoną, pękatą karafkę.
- Kropelka dereniówki nikomu jeszcze nie zaszkodziła – powiedziała napełniając dwa maleńkie, pękate kieliszki – tym bardziej, że już po północy…
Nagle jej oczy zrobiły się wielkie i okrągłe ze zdziwienia. Spojrzałem na moją dłoń, z której, gdy sięgałem po swoja porcję nalewki, odrobinę zsunęła się rękawiczka.
- To u nas rodzinne – powiedziałem dość beztrosko, bowiem pierwszy łyk dereniówki rozgrzał mnie niby płomień. – Dlatego nie zwykłem pokazywać tego wszystkim.
Zdjąłem rękawiczki, a pani Małgorzata zachichotała.
Dotknęła wierzchu mojej ręki i z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Złociejowo to dziwne miejsce – powiedziała ponownie napełniają swój kieliszek. – Wcale, panie Kleofasie, nie zdziwiłabym się, gdyby był pan leśnym skrzatem, który przybył by z nami pomieszkać…
- Może to właśnie prawda – uśmiechnąłem się.
Pani Małgorzata wskazała futrynę drzwi.
- Widzi pan te drzwi? - Zapytała.
Wstałem i wspiąwszy się na palce uważnie przyjrzałem się futrynie. Gruba, dębowa belka przeorana była czterema głębokimi szramami, zupełnie, jak gdyby łapa jakiejś wielkiej bestii przesunęła się po niej w ataku furii.
- Dziwne – mruknąłem pod nosem.
- Dziwne – przytaknęła pani Małgorzata.
Usiadłem w fotelu naprzeciw niej i zapaliłem fajkę. Pani Małgorzata przegrzebała żar i wzięła głęboki oddech.
- Wojna miała się ku końcowi…- zaczęła i domyśliłem się, że po raz kolejny powraca echo Złego Czasu.
Przypomniałem sobie nagle puste domy, otwarte okna i firanki lekko poruszające się na wietrze, kotkę skuloną na parapecie, trzeszczące pod stopami odłamki szkła.
- …ze wschodniej części miasta znikły psy i koty. Nikt nie strzegł nocą domów ni podwórzy.
Szła jesień. Z nieba siąpił drobny, chłodny deszcz, drogi zamieniły się w błotniste potoki. Tu, gdzie teraz siedzimy żołnierze pili piwo i grali w karty zabijając czas…i nagle drzwi wypadły z futryny, zupełnie jak gdyby pchnęła je ręka olbrzyma. Grający zamarli, jakaś pusta butelka potoczyła się z brzękiem po podłodze…W progu stał ogromny, ociekający błotem i deszczem stwór. Ktoś wystrzelił, ale stwór parł naprzód wywracając stoły i krzesła. Pochwycił najbliższego człowieka i odrzucił go na bok jak zabawkę,…kiedy wstał dzień z tych, którzy siedzieli właśnie tutaj nikt nie pozostał przy życiu.
W ciszy, która nagle zapadła zasyczało wilgotne polano. Pani Małgorzata spojrzała na portret nieboszczyka.
- Tak przynajmniej opowiadają ci, którzy pamiętają tamten czas.
- Powinna pani spisać tą historię – powiedziałem czując pełznący wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz.
- Idą długie, zimowe wieczory – uśmiechnęła się pani Małgorzata. – Czas na opowieści.
Kiedy wąskimi drewnianymi schodami wchodziłem na piętro miałem przed oczyma najdalszy kąt parku i niewielki, ledwie dostrzegalny wzgórek.
Wszedłem do szafy i naciągnąłem koc pod samą szyję. W stołowej nodze cicho chrobotał kornik, a w parku pokrzykiwał jakiś nocny ptak.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon paź 06, 2008 6:37

tak się nostalgicznie zrobiło w bajusi, to chyba jesień :wink:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Pon paź 06, 2008 9:08

Piekne i nostalgiczne opowieści :!:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon paź 06, 2008 9:15

To był ślad Leśnego, prawda?

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon paź 06, 2008 9:54

golema,stworzonego przez rabina


cudnie piszesz Caty,nie odzywam się ale czytam wszystko,ile emocji prawie co wieczór
dziękuję
Obrazek

gayae

 
Posty: 996
Od: Sob sty 13, 2007 15:10
Lokalizacja: Świnoujście

Post » Pon paź 06, 2008 11:05

gayae pisze:golema,stworzonego przez rabina
Przez żydowskiego chłopca.
ObrazekObrazekObrazek
Panowie Kocurowie
"Poznasz siebie, poznając własnego kota." Konrad T. Lewandowski, "Widmowy kot"

PumaIM

Avatar użytkownika
 
Posty: 20169
Od: Pon sty 20, 2003 1:30
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pon paź 06, 2008 18:02

Spałem niespokojnie, budził mnie każdy szmer, każdy nawet najlżejszy szelest, a gdy udawało mi się zasnąć nawiedzały mnie żydowskie psy i koty o wielkich smutnych oczach, toteż gdy tylko słońce zaświeciło w moje okno i pierwszy promień wdarł się przez szparę w drzwiach szafy wstałem, w pośpiechu zjadłem śniadanie i odziany w nowy, gruby sweter skierowałem się w stronę uliczki Dobrych Czarów, gdzie wtulony w zieleń sosen i żółknące szpilki modrzewi stał nieduży domek Bajanny.
Dom ten znałem od dawna, to znaczy od czasów mego skrzaciego dzieciństwa, gdy razem z braćmi wkradaliśmy się przez mysią dziurę do spiżarni i namęczywszy się sporo z otwarciem starej, okrągłej, blaszanej puszki wyjadaliśmy słodkie makagigi i domowej roboty ciągotki, do których Bajowa dodawała okruchy laskowych orzechów.
Dziwnie było teraz wchodzić doń przez drzwi, przechodzić przez wąską, pachnącą woskiem i korzennymi przyprawami sień i stukać do kuchennych drzwi.
Bajanna stała przy stole i wlewała wosk do małych gipsowych foremek. Wyprostowała skrzywiony knot i wskazała mi krzesło.
Usiadłem, wyjąłem fajkę i zaczekałem, aż gospodyni odstawi porcję świeczek na starą, rzeźbioną komodę.
- Widzę, że trafiłem w samą porę – powiedziałem spoglądając na świeczki.
Bajanna przyjrzała się świeczkom.
- Tak, tak – powiedziała z zadumą w głosie. – Niedługo przyjdzie dzień wspomnień, a potem tylko wyglądać zimy…
Spojrzałem w okno, za którym stały pogrążone w lekkiej błękitnawej mgle stare jabłonie. Po niebie przeleciały dwie wrony, a ich głośne krakanie przeraźliwie zadźwięczało w powietrzu.
Kiedy w kuchni pojawił się Wincenty w niebieskim szaliku okręconym dookoła szyi Bajanna wyjęła z kredensu puszkę z herbatą i talerzyk makaroników.
Makaroniki wyglądały dokładnie tak samo, jak makaroniki starej Bajowej – złociste, najeżone płatkami owsianymi i okruchami orzechów.
Ich smak niby czarodziejski dywan przeniósł mnie w jednej chwili w beztroski czas dzieciństwa.
- Makaroniki to specjalność Bajów – rzekła Bajanna. – Coś zamyślił się pan, panie Kleofasie…
Pokiwałem głową.
- To ciastka mojego dzieciństwa – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Posiedziałem w ciepłej kuchni słuchając chrobotania myszy pod podłogą, podczas, gdy senne rude kocisko spało mocnym snem na przypiecku.
Wychodząc poprosiłem o kilka świeczek i przeszedłszy pustą jeszcze uliczką wszedłem do parku, gdzie słoneczne promienie zapalały korony dębów.
Malutki wzgórek pokryty był poranna rosą, której krople mieniły się w promieniach słońca niby okruchy kryształów.
Rozgarnąłem trawę i ustawiłem obok siebie malutkie świeczki.
Jeżeli ich płomyki – pomyślałem zapalając je kolejno – oznaczają pamięć, to pamiętam o was, którzy towarzyszyliście swoim ludziom w pogodę i niepogodę, wnosząc do ich domów swoją ciepłą obecność…Pamiętam o was, których dotknął Zły Czas, niewinnych niczemu, może tylko temu, iż ktoś orzekł, że trafiliście pod niewłaściwe dachy…
Przyglądałem się płomykom delikatnie drżącym na wietrze i przypominałem sobie ranne drzewa, płacz Leśnego i diabła z utrąconym rogiem, tamtą straszliwą noc, kiedy nad miastem przetaczała się burza, a niepokój i smutek powoli opuszczały moje serce.
Siedziałem w kucki tak długo dopóki świeczki nie rozpłynęły się w krople złocistego wosku i kiedy podniosłem się odkryłem, że nie jestem sam.
Za mną, otulony miękkim szarym płaszczem stał mężczyzna o ciemnych, przyprószonych siwizną włosach, a w jego dużych, ciemnych oczach malował się smutek.
- Więc i pan zna to miejsce – powiedział ruchem głowy wskazując krople wosku.
- Znam – odpowiedziałem. Wstałem i rozprostowałem ścierpnięte plecy.
- Aron Jasnota – rzekł nieznajomy i wyciągnął do mnie rękę. Bez najmniejszego zdziwienia spojrzał na rękawiczki i uśmiechnął się. – Przyjechałem do córki. Mieszka tu od początku lata, w naszym starym domu…ponoć nieźle sobie radzi. Jest jeszcze trochę wcześnie, więc…zrobiłem sobie mały spacer.
Aron pochylił się i pogładził mokrą trawę.
- Wie pan – powiedział wpatrując się we wzgórek – miałem kiedyś psa…
Urwał i wyjął z kieszeni srebrna papierośnicę.
- Znam bardzo miłe miejsce – powiedziałem – gdzie można napić się kawy.
- Zapewne ma pan na myśli cukiernię – rzekł i razem skierowaliśmy się w stronę rynku.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Wto paź 07, 2008 6:25

jakie to piękne i smutne zarazem
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Wto paź 07, 2008 8:39

Piękne....
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto paź 07, 2008 9:42

bo taka jest jesień, która zawitała do Zlociejowa...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Wto paź 07, 2008 10:30

Niech trwa ta jesień...

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Wto paź 07, 2008 16:29

A my mamy bajusie na długie jesienne i zimowe wieczory :D
Piękne i ciepłe...

Ania z Poznania

 
Posty: 3378
Od: Śro gru 17, 2003 15:25
Lokalizacja: Poznań

Post » Śro paź 08, 2008 9:45

Panna Madzia posiadała widać jakiś nadzwyczajny dar, bowiem ledwie weszliśmy do środka powitał nas zapach świeżej kawy i drożdżówek.
Kiedy opróżniliśmy filiżanki, a z talerzyków znikły nawet najdrobniejsze okruszki panna Madzia strzepnęła koronkową serwetkę i położyła na środku stołu dużą, oprawioną w czerwoną skórę księgę.
KSIĘGA GOŚCI głosiły złote, nieco przytarte litery.
- Zawsze zapominam prosić pana o wpis – powiedziała panna Madzia kładąc obok czarne wieczne pióro.
Aron potarł dłonią czoło i zamyślił się.
Zegar na ratuszowej wieży głośno i zdecydowanie wybił południe.
- Może być? – Aron odłożył pióro i dmuchnął na stronicę.
- Wieczny tułacz, Aron Janota, skrzypek bez dachu – przeczytała panna Madzia i zmarszczyła brwi.
- Bez dachu, - za naszymi plecami rozległ się glos Babci Tekli. – A bo to wiele trzeba, żeby osiedlić się w Złociejowie, jak Bóg przykazał…
Aron ujął dłoń Babci Tekli i pocałował ją z szacunkiem.
- Jakoś tak rozerwany żyję – rzekł. – Miota mną po świecie jak jesiennym liściem…Od czasu, kiedy Karolina…
Urwał i spojrzał w okno, za którym słońce wydobyło wszystkie kolory z jesiennych liści.
- Panno Madziu – poprosił zamykając księgę – gdyby tak pani zapakowała tych najlepszych ciastek…moja córka na pewno już wstała.
- Oj wstała – przytaknęła Babcia Tekla – i nawet soczek z buraczków wypiła. Dzielna ta twoja córka. Chodźmy bibliotekę za dnia obejrzeć, bo to jej dzieło.
- Bibliotekę? – Zdziwił się Aron.
- Nie pochwaliła się? – Zapytała Babcia Tekla. – Całe miasto z tej biblioteki dumne, a i ze wsi do nas zaglądają…głównie dzieci, ale to bardzo ważne.
Kiedy weszliśmy do parku dostrzegłem wysoka postać brodzącą pomiędzy drzewami. Bardzo szybko rozpoznałem młodego człowieka z włosami splecionymi w przewiązany rzemykiem warkocz. Młody człowiek podnosił z ziemi kolorowe liście dokładnie się im przyglądał, a najładniejsze jego zdaniem dokładał do wielobarwnego bukietu.
- A to kolejne osiągnięcie twojej córki – uśmiechnęła się Babcia Tekla i skręciliśmy w stronę domu w głębi parku.
- Tylko żadnych rozmów na temat zdrowia! – Ostrzegła Molica rzucając się ojcu na szyję.
- Według życzeń – rzekł Aron i weszliśmy na werandę.
Na werandzie pachniało świeżym drewnem, kurzem i starymi książkami. Słońce złociło sosnowe deski, połyskiwało na grzbietach grubych woluminów, gdy Molica z dumą prowadziła ojca wzdłuż regałów oznajmiając:
- Beletrystyka…Baśnie…Biografie…nie ma tego dużo, ale z czasem…
- Jesień, jesień chodzi po lesie, kolorowe liście na bukiety niesie – rozległo się od progu i w drzwiach stanął nieco zaskoczony obecnością tylu gości młody człowiek, potocznie a przez wszystkich zwany Wnukiem.
- A to jest Tomek – powiedziała Molica.
Wnuk zaczerwienił się, upuścił kilka liści i wycofał się do kuchni pod pretekstem przygotowania herbaty.
Molica szybko pozbierała liście, a Babcia Tekla rozłożyła na talerzu ciastka.
- Podoba mi się twoja biblioteka – rzekła Aron zaglądając do kuchni. – Myślę, że…- nagle urwał i szybkimi krokami podszedł do pieca.
Drżąca ręką wyjął z wnęki glinianego kota.
- Na miłość boską, co to jest? – Zapytał.
- Kot. – Odpowiedziała Molica. – Gliniany kot.
Aron postawił kota na stole.
- Skąd się tutaj wziął? Możesz powiedzieć mi…
- Nie wiem – odpowiedziała Molica. – Po prostu tutaj był. Tu, w tej wnęce. Nie rozumiem, dlaczego…
Aron pogładził czuprynę córki.
- To mój kot. To bardzo długa i dziwna historia…
- Na długie zimowe wieczory – powiedziałem spoglądając na Babcię Teklę, która odpowiedziała mi porozumiewawczym uśmiechem.
- Chyba macie sobie sporo do opowiedzenia – babcia Tekla sięgnęła po koszyk.
- Chyba – rzekł Aron. – Ale odwiedźcie nas wieczorem.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 40 gości