eee tam, szkoda pisać nawet

Była w fundacji pani. Przyjechała z Włocławka (niedaleko Torunia) do Niej. Zobaczyć i poznać tylko Ją. Znalazła Nadię w ogłoszeniu i postanowiła jej pomóc. Wszystko było wspaniale. Domek zapowiadał się rewelacyjny. Już zakocony i zapsiony. Nadia miała zamieszkać z 5-letnim kocurkiem uratowanym ze wsi, jak był 4-tygodniowym kociątkiem i z dwoma rodowodowymi charcikami włoskimi. Po wysłuchaniu historii Nadii, pani stwierdziła, że najlepiej dojdzie do równowagi w swoim domku. Miała zadzwonić. Koniec historii.
Trzeba przyznać, że Nadia nie zaprezentowała się zbyt dobrze. Niedoszłą opiekunkę ugryzła z rękę, a jej syna uderzyła z pazura prosto w nos.
Ale my wiemy, że to dlatego, że ich nie znała. Nie jest kotem o przebojowym charakterze, że pcha się wszystkim na rękę. Ale nam pozwala się nosić, coraz częściej posiedzi na ramieniu, mruczy i ugniata.
Nadia aklimatyzuje się w stadzie bardzo powoli. Nie chce jeść z kotami i musimy dokarmiać ją osobno. Nie pozwala, żeby koty przechodziły zbyt blisko niej. Sama też nie chce przechodzić obok nich i często przeskakuje po fotelach, domkach i drapakach, żeby dostać się tam, gdzie chce. Na pewno jest o wiele lepiej niż było, ale zdecydowanie jest kotem w fundacji, który na chwilę teraźniejszą, potrzebuje domu najbardziej.