Po przeczytaniu kilkudziesieciu Waszych postow dochodze do wniosku, ze raczej nie mialo sensu wchodzic na to forum.
Argumentacja o chorobie kota do mnie nie przemawia. Zrobie te badania moczu, ale jestem prawie pewien, ze niczego nie wykaza. Problem nie jest fizjologicznej, ale behawioralnej natury. Powodow moze byc kilka: niechec do uzywania kuwety z kocurem, konflikt miedzy kotami o kuwete, potrzeba oddzielnych kuwet dla "duzej" i "malej" potrzeby i inne. Tak czy inaczej - wszystko opiera sie na koniecznosci postawienia DRUGIEJ kuwety i to konkretnie w tym jednym kacie w tym konkretnym pokoju. A i wtedy nie wiadomo, czy Kijanka nie zechce skorzystac z innych, rezerwowych punktow ( ma jeszcze ze 2 albo 3 - i nigdzie indziej poza nimi ). Zaobserwowalem jednak, ze gdy kuwety sa dwie, kocur korzysta z obu, wiec tak czy inaczej problem pozostaje.
Powtarzam, ze argumenty o stresie sa kretynskie ! Mam sie zwolnic z pracy, zeby kot nie odczuwal stresu spowodowanego moja nieobecnoscia ??? Pewnie niektorzy z tu obecnych zaczadzialych fanatykow by tak zrobilo, ale ja w zadnym wypadku.
Ja po prostu chce normalnie zyc. Koty moich znajomych, kot moich rodzicow - zaden z nich nie sprawia takich problemow !
Wiekszosc wypowiedzi komentujacych mojego posta to histeryczne wrzaski nawiedzonych czubkow, stawiajacych swoje futrzaki na oltarzach. Ja mam do tego inne - zdrowsze, moim zdaniem - podejscie. Kot - moze nie odkryliscie tego jeszcze - to mimo wszystko nie jest czlowiek. Wiec nie mowcie mi o "mordowaniu", o "zabojstwie" i nie bawcie sie w demagogiczne ochy: "coz z niego za lekarz !".
Czesc rad po prostu mnie powalila swoja glupota. NIE BEDE DO CIEZKIEJ CHOLERY ZRYWAC DESEK ! Podloga kosztowala ponad 10 tys. zlotych, co moze dla Was jest pikusiem, ale dla mnie to cos na ksztalt fortuny. Chce mieszkac w mieszkaniu dla ludzi - i taki cel mi przyswieca - a nie w jednej wielkiej kociej kuwecie. Jesli koegzystencja ze zwierzeciem okazuje sie niemozliwa, to sorry Winnetou, zwierze ma pecha.
A tak na koniec szczypta szczerosci... Nie chcialem miec kota. Uleglem prosbie mojej - wtedy jeszcze - narzeczonej. A gdy wyprowadzila sie nasza wspolokatorka ze swoim polpersem ( rany, ile on siersci rozrzucal po domu... ) i Kijanka zostala sama, dla towarzystwa "skombinowalismy" dla niej kocurka. Tak z dobrego serca, zeby nie meczyla ja samotnosc, gdy nas przez 12 godzin nie ma w domu. I coz, gdybym sie mogl teraz cofnac w czasie...
Autorom wszystkich postow dziekuje. Niektorym za spokojne, merytoryczne rady. Zdecydowanej wiekszosci za ostrzezenie: przekonalem sie, jak mozna skretyniec na punkcie swojego pupilka. Ufff, opuszczam to miejsce bez pociechy i wiekszej nadziei, ze Kijanka przestanie urozmaicac moje mieszkanie

, ale z wyrazna ulga, ze nie bede juz czytac kolejnych nawiedzonych kalumni pod moim adresem ( choc ja nikogo w poprzednich postach nie obrazalem, a i w tym nie pojechalem po nikim osobiscie ).
Sayonara.