Nie jestem pewna, czy uratowałam, czy nie, ale chyba zminimalizowałam ryzyko, że kupi go ktoś, kto może się okazać badziewnym właścicielem. O słuszności tej decyzji przekonał mnie dialog:
- Kochanie, to którego kupujemy kicia?
- Tego mamo!!
- Teeego??? Niieee, jego trzeba czesać stale. Weźmy tego stalowego. Proszę pani, czy tego kota trzeba czesać? Bo ja nie mam czasu, żeby się nim jakoś szczególnie zajmować.
- Mamo, weźmy rozczochranego.
- Nie, córcia, tego weźmiemy, zaraz, zaraz, jak on się nazywa??? Proszę pani, co to za kot? Brytyjski? Dobrze, może być. Jaka cena? Tamtego trzeba dużo czesać.
Takiego dialogu byłam świadkiem, stojąc przy klatce brysiów. Jak taki Mirmiłek dostanie się jednak w ręce takiej dobrej mamusi, to co zrobi owa mamusia widząc, że pers niesie za sobą kupę wychodząc z kuwety? Co zrobi, gdy po umyciu pyszczka oczy nie przestaną łzawić, a pod paszkami porobią się kołtuny w ciągu trzech dni? Wystawa to wspaniałe przeżycie, ale też nieustający kinderbal. Kotami handluje się jak na targu. Gdyby sprzedaż była zabroniona, wystawa byłaby wspaniałą rozrywką.
Sherino, pewnie, że pamiętam - i bardzo się cieszę!
