Dzięki, Georginio
Niestety, raz jest dobrze, a raz źle.
Bis wymiotował od rana. najpierw nad ranem zwrócił to, co zjadł (zmusiłam go) wieczorem, potem wymiotował sokami żołądkowymi.
Trochę jestem zła na mamę, że nie próbowała go siłą nakarmić, tylko pozwalała mu skubać siekane mięsko. Niewiele zjadał, a żołądek podrażniał tak, że zaraz zwracał tę drobinę
I jeszcze rana na dziąśle się poszerzyła
Jutro włączam Solcoseryl, dostałam receptę...
A jakby złych wieści było mało, to zaprzyjaźniona sąsiadka, ta od której kiedyś dostałam Rudzika i która opiekuje się naszymi ulicznymi piwniczakami, powiedziała mi rano, że w nocy z soboty na niedzielę zginął Filip. Ojciec i brat mojego Rudzia.
Mogłam go uratować. Ale nie chciałam zostawiać mamy i Teresy samych z dzikim, niekastrowanym kocurem. Nie chciałam stresować Bisa dodatkowym zamieszaniem w domu, walkami kocurów (bo moje z pewnością nie pogodziłyby się tak łatwo z nowym, a on z nimi...).
Więc myślałam, że go złapię jak wrócę... jak Bis odejdzie...
Już nie złapię
Paskudnie się czuję...
Biedny Filip... Syn i partner Rudej, zawsze dziki. Nawet gdy mieszkał jeszcze ze swoją Panią nie dawał się dotknąć. A gdy pani umarła i Filip wraz z Rudą wracając ze spaceru zastały zamknięte okna, Filip zdziczał całkowicie... Ruda dała się złapać, on nie...
Raz tylko tego lata podszedł do mnie z drugiej strony siatki, zagadać i powąchać. Ale jedzenia już nie ruszył...
Żegnaj, piękny, rudy Filipie...
