Znam Calopet
Dzięki za podpowiedź
Bis dziś wyraźnie lepiej, przynajmniej nastrojowo. Rano wymiotował - żołądek podrażniły mu soki, gdy widział, jak szykuję jedzenie, a potem stoczył ze mną prawdziwą bitwę o wlanie kilku centymetrów zupki do żołądka. Druga bitwa była w południe a wieczorem spróbował polizać coś-niecoś...
Sachol chyba działa
Ale i tak dostanie teraz porcję zupki - wole mieć pewność, że ma w brzuszku coś konkretniejszego niż tylko odrobina mięska.
Jestem znów sama w domu, więc karmienie zamienia się w małe bitwy...
Martwię się, co będzie, jak wyjadę. Mama na razie twierdzi, że nie da rady karmić kota w ten sposób. Oczywiście, może wziąć kogoś do pomocy, ale boję się, że nie będzie tego robiła tak często, jak trzeba. A miałam nadzieję, że ona będzie karmić częściej niż ja - przecież jest w domu a ja pracuję...
Gorzej, że rodzice też wyjeżdżają na cztery dni podczas mojej nieobecności. Ma u nas nocować Teresa, ale czy sobie poradzi... czy zadba...
Z innych spraw, Bonus poszedł do nowego domu. W domu jest teraz cicho i spokojnie, skończyły się szalone galopady i bitki...
Mam nadzieję, że zaprzyjaźni się ze swoimi nowymi Dużymi...
Mrunia zrobiła się bardziej otwarta - chodzi po mieszkaniu, nie przejmując się innymi kotami. Widać brak kociaka zmniejszył jej matczyną agresję...
A żeby nie było tak wesoło, zaczepiła mnie sąsiadka z informacją, że po pierwsze pod domem pojawił się znów Filip, piękny, niekastrowany rudzielec wyrzucony po śmierci swojej pani z domu, a po drugie znajomi zapytali ją czy by nie znalazła domu dla pół-norwega. Mają parę kotów i nie może ich przekonać do kastracji...
A jeszcze zadzwoniła znajoma, że na działce plącze się z sześc maluchów i znów kotna kocica...
