Kciuki chyba pomogły, bo mała bestia nie dała się zabrać do lekarza - on się bardzo boi chyba że wróci na ulicę, boi się drzwi wyjściowych - nigdy mnie nie wita tylko czeka spokojnie na łożku... Boi sie balkonu - zawsze siada przy wyjściu. w niedzielę wzięłam go na ręce i wynisołam na balkon żeby sobie popatrzył - no i masakra! Nie będę go stresować, on naprawdę miał survival w tym parku saskim i wcale mu się nie dziwie. Kupa jest jeszcze luźna, ale juz nie woda i nie słychac rewolucji w brzuszku w całym mieszkaniu. Za to ciągle wymiotuje pianą

ale zaraz po tym biega, skacze, szaleje... ma ogromny apetyt, pije, normalnie się zachowuje. Poczekam jeszcze trochę, nie chcę go stresować tą wizytą u weta..., niech chłopak się naszaleje i podtuczy - a tuczy się świetnie, już nie jest małym szkilecikiem, no i rośnie jak na drożdżach. Musi szybko znależć domek, bo potem będzie już bardzo trudno...
