» Nie sie 31, 2008 11:42
Rudego już nie ma z nami...
Zasnął o 11:03...
Na naszych kolanach...
Pozwoliliśmy mu odejść, żeby już nie cierpiał.
Pojechaliśmy rano na kroplówkę i badanie. Opisaliśmy wszystkie objawy – szerokie źrenice, drgania głowy, dziwne zachowanie, ślinienie. Zastępcza pani wet zaordynowała nowe leki, kroplówkę, leczenie objawów neurologicznych spowodowanych toksyfikacją. Siedzieliśmy na kroplówce, Rudy przyciągał łapkami nasze ręce. Pod koniec zaczął szybciej oddychać, zauważyliśmy bardzo blade śluzówki. Pobrano krew. Okazało się, że hematokryt spadł drastycznie, że w tym stanie możemy go ratować tylko transfuzją, że nie można zrobić biopsji i laparoskopii, o czym wcześniej była mowa, ponieważ nie przeżyje narkozy. Była jeszcze kwestia, że w oczekiwaniu na krew umieści się go w komorze tlenowej, bo będzie miał problemy z oddychaniem, juz miał, oddychał szybko). Nosiliśmy się z tą decyzją od wczoraj, kiedy to wymiotował z krwią. Każde karmienie, to dla niego była udręka, był taki słaby, a teraz doszło upośledzenie funkcji poznawczych i zapewne krwawienie wewnętrzne lub upośledzenie szpiku. W związku z tym, że miał plazmocytarne zapalenie dziąseł, niewydolność nerek (nerki bardzo zmienione), niewydolność wątroby (był juz bardzo żółty, z każdym dniem gorzej), problemy z pęcherzem, a teraz także z wypróżnianiem, zdecydowaliśmy skrócić jego cierpienia. Kiedy było po wszystkim okazało się, że popuścił mocz i kał, a właściwie krew zamiast kału, czyli wiadomo, że krwawił do przewodu pokarmowego. Możecie uznać to za błędną decyzję, pewnie większość z was objechała by wszystkich wetów w okolicy, ale według nas, tak jest lepiej.
Oczyma wyobraźni widzę teraz Rudego pełnego sił, wylegującego się na zielonej trawce, ma piękne futro bez strupów, ma zęby, nie boli go przy jedzeniu, apatyt dopisuje, są tam inne zwierzaki, ale nie stanowią dla niego zagrożenia, juz jest szczęśliwy, bezpieczny, są tam ciepłe kolana i ręce do głaskania, nie nasze ręce, ale wiem, że poczeka tam na nas z pełnym brzuszkiem, nikt go juz nie kłuje, nie pakuje jedzenia na siłę, jest spokój...
Rudy byłeś moim najukochańszym kotem. To było zrządzenie losu, że trafiłeś akurat do nas, dałeś nam rok wspaniałego życia, nawet gdy mnie dziabnąłeś mocno w palec, gdy bałam się, że pogryziesz Kirę i Mię, ale pamiętam jak mruczałeś, ugniatałeś nas aż do bólu, mocno przytulałeś się w nocy, domagałeś naszej uwagi i łaskotałeś mnie wibrysami po twarzy, co mi tak nieodpowiadało, wylegiwałeś się na słoneczku, właziłeś na kolana i obejmowałeś mnie w pasie...
Do zobaczenia później koteczku, pozdrów Poisonka, Danika i znajomych z Łódzkiego schronu - Wisienkę, Karola, Rastamana i innych...
Teskinimy....