Rozdział 2:
Sobota była przyjemna, choć po południu zaginął Moher. Był i zniknął. Wołam, szukam pół godziny - nic. Sąsiedzi urządzili sobie późnym popołudniem spotkanie wieloosobowe, siedzieli i śpiewali blisko naszej granicy, więc taktownie w tamtą stronę nie chodziłam. Byłam pewna, że takiej ilości osób się wystraszył i tam nie poszedł. W końcu jednak zaniepokojona poszłam. Łobuz siedział przy samej siatce (ze 3 metry od nich) za drzewem, pod paprotką - gapił się i słuchał cały czas! Znowu szpieg mu się włączył. W ogóle moich nawoływań nie słyszał i zdziwił się mocno jak mnie zobaczył

. W sumie mu się nie dziwię - śpiewali pięknie. Też słuchałam, ale głupio było mi się gapić

.
Rozdział 3:
Niedziela. Na łące pasły się krowy, więc sprawdziwszy uprzednio (przez lornetkę

), czy na pewno żadna z nich nie jest bykiem, poszliśmy na spacer. Weszliśmy z drogi na łąkę. Zaczęło się tradycyjnie - Moher znów użyźnił pastwisko

:
Potem koty zobaczyły...
Sybir, zza zasłony traw:

. Moher, na wszeki wypadek, z brzegu zagajnika:
...potwora:
A po spacerku na łące luźny powrót drogą do furtki:
Luzik i zadowolenie trwały kwadrans. koty poszły na zasłużony odpoczynek. Ja zajęłam się grabieniem, mama wrzucała kamienie za drogę. Nagle słyszę: "Zobacz!" No to popatrzyłam. Na drodze, gdzie przed chwilą szłam z kotami, koło furtki, tuż koło mamy sunie dostojnie w stronę naszej działki żmija. Pobiegłam na drogę, upewnić się co to i zobaczyłam. I tak stałam, póki mama nie krzyknęła: "Dawaj grabie!"
Kurcgalopkiem poleciałam za siatkę, przerzuciłam grabie, a mama z zimną krwią utłukła gada. Zobaczyłyśmy, że ze żmii jeszcze wyłażą małe! Tłukłyśmy równo, aż nic się nie ruszało

. Parę godzin, dzień, a mielibyśmy gniazdo żmij koło furtki

.
Żmija:
Jakieś pól godziny później zjechali równocześnie się Tato, TŻ i przyjaciele. Pokazałyśmy trupa. Jeszcze nie widziałam ludzi tak szybko zmieniających sandały na pełne buty

.