Generalnie to było tak, że od września TŻ chorował. Ciągle miał katar, spływało mu do gardła i powiększały się migdałki. Więc chodził po lekarzach - najpierw mu wykryli gronkowca, wyleczyli, katar nie ustawał, laryngolog wykluczył zatoki i skierował go na badania alergiczne.
Wczoraj miał robione testy skórne. On się wogóle do kota nie przyznawał. Ale wyszło, że jest uczulony na kota (5/20) i psa (2/3), choć kompletnie nie wiem, co to znaczy. Psa nie mamy. A nawet gdyby - żadna różnica.
Alergolog oczywiście stwierdziła: pozbyć się kota. I nalega na spirometrię (to chyba tak się nazywa?).
Nie wiem, co dalej. Oczywiście będziemy go odczulać, częściej sprzątać, może mu przejdzie. A jak nie? Skazać go na całe życie z katarem i możliwością powikłań? Kurde, nic nie wiem o alergiach
A najbardziej mnie załamuje fakt, że on ma alergię TYLKO na Kaśkę. Ona ma to swoje futerko pułdługie, takie inne i on przy niej kicha. A ona nawet nie linieje jakoś mocno.
U babci mieszkaliśmy z dwoma kotami, Pyśka kłaczyła jak szatan, spała z nami, na mojej poduszce, tuż przy naszych twarzach i nic. U moich rodziców też nie było objawów, a tam również są dwa koty.
Nie wiem, co robić, po prostu nie wiem, zamiast go wspierać, jestem wkurzona, bo jak zaczął kichać na poczatku, tuż po przyjeździe Kaśki, to chciałam, żeby zrobił badania. Wtedy to było można jeszcze odkręcić, Kaśka nie była zadomowiona, ja się jeszcze nie przywiązałam do małej, a Agata tęskniła. Ale on twierdził, że w żadnym wypadku alergii nie ma, że to przeziębienie, itd.
Załamana jestem.