Bis dziś wyglądał strasznie mizerniutko... Sierść zmierzwiona, oczki wpadnięte... Biedny taki... Wczoraj wieczorem żal mi się go zrobiło, że na szafę spać idzie i zabrałam do łóżka... Okazało się to jednak pomysłem chybionym. Mój pokój to domena Mruni, dziewczyna ma zapędy dyktatorskie, i jak toleruje co poniektóre koty (jak Mecenasa, co mogłaby sobie darować, bo już miałam znów kałuże tam, gdzie nie powinny być), tak inne goni, z mniejszym czy większym zapałem. Bis jest na liście tych, którym wolno wejść, ale się w oczy nie rzucać, więc siedziała mi w nocy przy łóżku i strasznym wzrokiem zaklinała kota, by opuścił schronienie pod kołdrą... Skutecznie, bo Bis zawsze woli ustąpić pola niż walczyć. Nawet jak inny kot się nim nie interesuje, ale po prostu jest za blisko, to Bis się wynosi... Względnie obraża.
Tak więc Bis resztę nocy spędził w swoim ulubionym koszu. Też dobrze.
Dziś za to wróciła mama i Bisa czeka noc pełna przytulanek

Ale na razie śpi znów w koszu, odsypia wieczorną wizytę w lecznicy i kroplówkę.
A ja zastanawiam się nad jedną rzeczą - czy Bis, przy swojej wrażliwości i delikatności nie zachorował dlatego że w naszym domu pojawiły się inne koty... I mam wyrzuty sumienia...