piątek późne popołudnie mina na mojej twarzy raczej niewesoła...(czyt. bliska zawału) kocie siuski wydają mi się coraz ciemniejsze a o ich zapachu nie wspomnę...
biorę telefon dzwonię,że wygląda tu u nas niezbyt, mocz śmierdzi w całym mieszkaniu chociaż kocia nie żeby sikała pod siebie...zmusza się do każdej kropelki moczu... wyciska z trudem...albo z łatwością kiedy naciskam na jej pęcherz...
pytam co robimy, bo chyba zawał ja mam murowany!pada odpowiedz, proszę zakupić pojemnik i łapać co się da...ok idę do apteki...wracam naciskam i leci...to co wleciało do pojemnika, sama nie wiem jak nazwać...ciemnobrunatna ciecz, mętna,ze smugami- albo coś w ich rodzaju,gęsta- przynajmniej na oko, o niesamowicie słodkawo śmierdzącym zapachu tak intensywnym jakiego w swoim życiu nie czułam...
pomyślałam, matko chyba wszystko wysiadło...przerażenie i rozgoryczenie te dwa uczucia dusiły mnie!
klatka w dłoń, ledwo męż za progiem z pracy ja już gnam go do lecznicy...
tam już czekali na nas...
mocz po utrzęsieniu w maszynce miał chyba centymetr brązowego osadu!
ale nic to ph jak zwykle w normie czyli 6
niepokojące jedynie leukocyty
zero cukru, bilirubiny...ani żadnych szczawianów czy tych drugich na sss..safi...no nie ważne w każdym razie ,żadnych kryształów, minerałów etc..
do leczenia włączono jej antybiotyk Emioxil...
stan nad wyraz zapalny...
dziś już tak śmierdzące siuśki nie były...ale chyba nie zapomnę tego smrodku!!!słowo daję, nie żebym była obrzydliwa,ale powalało dziwnością!
po pierwszym sztachu człowiek wiedział,że jest coś niedobrego...
kicia czuje się całkiem znośnie, pokazała p.doktor jak się robi rowerek nóżkami

w pozycji boczno-leżącej...
co muszę powiedzieć bardzo tę drugą ucieszyło...
teraz mamy tablety do środy a w środę kontrola i powtórka z cocarboxylazy

aczkolwiek Minia znosi z iście stoicką minką ten specyfik
